Menu

logo tjk main 

ZOBACZ WSZYSTKIE KSIĄŻKI >

Szepty znikąd

sz - logo małeSzepty znikąd" - Powieść opowiada historię Ewy - 36-letniej kobiety, której udało wygrać się walkę z ciężką chorobą. Niegdyś redaktorka poczytnego magazynu, kobieta sukcesów, zupełnie nagle staje się wrakiem człowieka. Nie poddaje się jednak i walczy o powrót dawnej siebie. Czuje, że jej życie staje się lepsze, zaczyna doceniać rzeczy, które wcześniej nie były dla niej ważne i wraz z mężem i córką wiedzie lepsze życie. Jest jednak coś co mocno gnębi Ewę - jej sny - sny, które przerażają swoją rzeczywistością i stają się utrapieniem... Pewnego dnia dochodzi do tragedii i życie rodziny staje się prawdziwym przekleństwem.

Ciekawostka - niektóre sny, opisane w powieści są prawdziwe.

CZĘŚĆ I

Kochanie, skręć teraz w prawo i zatrzymaj się. Musimy coś kupić na obiad. – powiedziała zapatrzona przez samochodową szybę Ewa. – Myślę, że mielone będą jak znalazł! – z uśmiechem stwierdziła spoglądając na męża.
Była dziś zmęczona, cały ranek spędziła w szpitalu. W zgiętym łokciu nadal trzymała wacik nasączony spirytusem po pobraniu krwi. Mimo to, z jej twarzy nie schodził uśmiech, a lekko uniesione kąciki ust mogły dać każdemu do zrozumienia, że czuje się naprawdę dobrze. Miała jeszcze małe problemy z poruszaniem się, ale nie dlatego, że coś ją bolało, ona po prostu była słaba, zmęczona. Oparcie i silne ramię znajdywała w mężu Marku, człowieku o niespotykanym oddaniu i trosce. Poznali się 16 lat temu, na studiach. Postawny, wysoki o ciemniejszej karnacji i uroczym pieprzyku przy górnej wardze – Marek zawsze był dla niej nieziemsko przystojny. Niejednokrotnie by podnosić Ewę na duchu, kiedy ta leżała w szpitalu, wspólnie wspominali młodzieńcze spacery po warszawskiej Starówce i przesiadywanie pod Zamkiem Królewskim. Lubiła wtedy mocno się do niego przytulać i wtapiać swoją delikatną dłoń w gęste włosy przystojnego wybranka. Czuła się wtedy bajecznie, tak bezpiecznie i spokojnie.
– Podaj mi proszę te dwa ogórki, mizeria będzie idealnie pasować – stwierdziła Ewa – I jeszcze śmietanę.
– Rozumiem, że buraczki zasmażane jednak odpadają? – spojrzał na Ewę i uśmiechnął się trzymając w dłoni dwa ogórki.
– Dobre sobie! Moje upodobania kulinarne wciąż są takie same kochany, ale jeżeli masz ochotę to kup sobie.
– Dobra, zostaje przy Twoim. Jednak dwie kobiety w domu to męski dramat. – machnął ręką i zaczął się śmiać, lekko pocałował żonę ustami w ciepłe czoło.
Oboje byli w dobrych humorach i nie mogli doczekać się pysznego, domowego obiadu. Zapłacili za zakupy i pojechali do domu. W czasie jazdy samochodem Ewa wciąż skupiała wzrok na przechodniach. Przyglądała się w szczególności kobietom, tym idącym po chodniku i stojących na przejściu. Spoglądała głównie na ich biusty. Jedne mniejsze, drugie większe, kolejne natomiast spore. Patrzyła jak ich piersi delikatnie podskakiwały podczas szybszego chodzenia i podziwiała… Podziwiała to jak bardzo kobiecą częścią ciała są. Swoją delikatną i chudą dłonią dotknęła się w miejscu, gdzie niegdyś wyczuwała te kształty, które nawet lubiła. Choć nie należały do największych, były… kiedyś były. Docisnęła mocniej palcem wskazującym na klatkę piersiową. Poczuła żebra, tylko wystające żebra. Nie było tam nic miękkiego, co można by złapać w dłoń i ścisnąć, nie było tam nic, zupełna pustka. Przymknęła oczy i powróciła do dawnych czasów, przypomniał jej się seks z Markiem, kiedy ten mocno ściskał jej piersi i czule całował w usta dając jej przy tym wiele niezwykłych doznań. Zacisnęła zęby i w kąciku oka pojawiła się mała kropla słonej łzy, która szybkim tempem, jakby dmuchana przez wiatr, spłynęła po jej kościstej twarzy i zatrzymała się przy wargach. Jej twarz wyrażała ogromną tęsknotę i żal, ale starannie to ukrywała. Cieszyła się mimo wszystko, że jej się udało, że teraz będzie mogła spędzić resztę życia z rodziną, bliskimi i przyjaciółmi. Otarła łzę i wzięła głęboki oddech.
- Kochanie, wszystko w porządku? – zapytał zatroskany Marek – coś nie tak?
Zdawało się, że zauważył jej chwile słabości.
- Nie, nie. - uśmiechnęła się – Wszystko w jak najlepszym porządku! – oznajmiła.
Zajechali do domu i rozpakowali zakupy. Niebawem Nela, córka Ewy i Marka, miała już wrócić ze szkoły. Marek powoli zaczął przygotowywać obiad i wziął się za robienie kotletów, a Ewa robiła ulubioną surówkę Neli i swoją również, czyli pyszną mizerię z dodatkiem przypraw greckich. To lubiły najbardziej i każdy obiad, zazwyczaj ten niedzielny, musiał zawierać w sobie mizerię. Nela zawsze przy przygotowywaniu surówki podkradała kawałki ogórka i często potrafiła najeść się tym przed samym obiadem, co troszkę irytowało Ewę. Była bardziej stanowcza niż jej mąż i można było odnieść wrażenie, szczególnie w trakcie spotkań towarzyskich, że w tym domu to właśnie Ewa nosi spodnie. Nie raz wprawiło to Marka w zakłopotanie, ale jako, że był postawnym mężczyzną, z wyglądu podobnym nawet do hollywoodzkiego aktora Daniela Craiga słynącego z roli boskiego Jamesa Bonda, nie czuł się z tym wcale źle. Bywało za czasów młodości, że miał wiele cichych wielbicielek. Kiedy jednak w jego życiu pojawiła się czarno-włosa piękność, z niezwykłym spojrzeniem i tych niebieskich oczach, Marek zapominał o całym świecie. Ewa od początku wywarła na nim ogromne wrażenie. Nie zmieniło się to do dziś – nadal ją podziwia -  za piękno, za walkę, za determinację i siłę, ogromną siłę.
- Skończyłam, włożę do lodówki. – wzięła miskę z mizerią i położyła w lodówce przykrywając małym talerzykiem. – A ty jak sobie radzisz? Pomóc Ci w czymś? – podrapała się po nosie i sięgnęła ręką po kawałek ogórka, który pozostał po krojeniu.
- Dam radę, dzięki. – powiedział Marek – Połóż się może i odpocznij sobie, jak chcesz to zdrzemnij się. Jest trzynasta, Nela powinna być za godzinkę więc obudzę cię. – spojrzał na Ewę i nadal mieszał na patelni skwierczące kotlety.
- Ech, chętnie się położę, ale wątpię, że zasnę – odparła i uniosła wzrok.
Marek usiadł przy stoliku w kuchni i zaczął przeglądać gazetę. Dziś dostał od szefa wolne, na szczęście był to bardzo wyrozumiały człowiek i doskonale zdawał sobie sprawę z sytuacji swojego pracownika. Marek był jednym z najlepszych pracowników w firmie. Pracował jako główny księgowy i cieszył się naprawdę dużą sympatią wśród ludzi. Kiedy Ewa zachorowała, wsparcie przyszło do nich z każdej strony, nie jeden raz dostawali z firmy upominki, jak chociażby ostatnio - kosz pełen owoców i słodyczy.
Zadzwonił domofon.
- Jest i Nela! – powiedział Marek pod nosem, odsunął krzesło i poszedł otworzyć drzwi. – Hej kochanie – pocałował córkę w policzek. – Jak dzień? – zapytał przyciszonym tonem.
Już od wejścia widać było, że córka nie mogła doczekać się, żeby zobaczyć się z mamą i dać jej mały prezent.
- Tatuś, czemu tak cicho mówisz? – zapytała Nela.
- Mamusia była bardzo zmęczona i zasnęła w salonie. – spojrzał w jej oczy – Zjemy w kuchni, okej? 
Nela spuściła głowę. Widać było na jej twarzy ogromne rozczarowanie, tak bardzo chciała dać mamie swój rysunek, który zrobiła na lekcji plastyki w szkole. Położyła go na drewnianej szafce w przedpokoju i przechodząc przez korytarz zatrzymała się na chwilkę przy wejściu do salonu i spojrzała na śpiącą mamę. Nie była taka jak inne mamy jej kolegów i koleżanek ze szkoły, czegoś jej brakowało. Wzrok Neli był pusty, bez wyrazu, spoglądała na śpiącą kobietę na kanapie i nie było na niej dawnej mamusi, pełnej życia i ciągle uśmiechniętej. Poczuła zawód, a jednocześnie też smutek. Oparła się o ścianę i głęboko westchnęła, przyglądając się uważnie kobiecie zniszczonej ciężką walką, która dawniej od razu wyściskała by córkę na powitanie.
- Kochanie, chodź do kuchni. – zawołał Marek i wyciągnął do Neli rękę.
Bez słowa złapała go za dłoń i oboje zasiedli do obiadu.
Było już późne popołudnie. Marek siedział w sypialni i zajął się sprawami papierkowymi z pracy, Nela była w swoim pokoju i odrabiała lekcje. W tym czasie obudziła się Ewa, przetarła oczy i mocno ziewnęła, rozciągając swoje mięśnie. Poczuła lekki ból w okolicy klatki piersiowej, rozglądnęła się po pokoju, nadal leżąc spokojnie na łóżku i miała wrażenie, że przespała kilka dni. Dziwne myśli zaczęły jej się zbierać w głowie, powróciło mnóstwo wspomnień ze wspólnych wakacji, wyjazdów, z pracy… Jednak szybko odeszły gdzieś w zapomniane zakątki jej umysłu. Położyła się na plecach i przetarła szorstkimi dłońmi suchą twarz. Usiadła na kanapie i uświadomiła sobie jak późna jest godzina.
- Marek? – zawołała – Marek? Dlaczego mnie nie obudziłeś? – dało się wyczuć w jej głosie pretensje.
Wołanie usłyszała też córka Nela, która od razu porzuciła swoją prace domową i poszła przytulić się do mamy. Usiadła jej na kolana i mocno zacisnęła ręce na jej szyi.
- Dzień dobru mamuś! Jak przyszłam to już spałaś! – powiedziała głośnym tonem, zadowolona z przebudzenia mamy.
- Tak, spałam, bo tatuś mnie nie obudził! – spojrzała do Marka, który w tym czasie wszedł do pokoju – Jak mogłeś pozwolić, żebym tak długo spała… Cały dzień straciłam! – powiedziała nieco poirytowana, nadal przytulając do siebie córkę
- No co, budzić cię miałem… Zmęczona byłaś to zasnęłaś. Wyspałaś się przynajmniej? – usiadł obok niej i pocałował lekko w kościsty policzek.
Przez moment wtargnęło do jego głowy dziwne odczucie, podobne do obrzydzenia, co ewidentnie go mocno zdziwiło, ponieważ pierwszy raz pojawiła się taka myśl. Ewa nie wyglądała jak dawniej. Nie miała długich, falowanych czarnych włosów, z jej twarzy zniknął gdzieś blask, była wychudzona, była pozbawiona kobiecości… Marek natychmiast wyzbył się tego odczucia i przytulił czule swoją żonę, objął ręką też córkę.
No kochani, mama by coś zjadła! Czy została jeszcze nasza mizeria z obiadu? – zapytała.
Taaak! – radosnym okrzykiem oznajmiła Nela widząc uśmiechniętą mamę i szybko pobiegła do kuchni przynieść jej ulubioną sałatkę.
Wieczór spędzili wspólnie, grali w kalambury, było mnóstwo zabawy i śmiechu. Atmosfera w domu stała się czysta i przyjemna, przez otwarte okno wybiegające na podwórze, wieczorową porą słychać było ich dobrą zabawę. Nikomu jednak nie zakłócali czwartkowego wieczoru.
Trzy spore klony rosnące obok piaskownicy na podwórku, delikatnie powiewały swoimi liśćmi na ciepłym wietrze a ptaki wracały do swoich gniazd, lecąc na tle pięknego, przejrzystego nieba na którym tego wieczoru zawisło setki gwiazd. Ewa stanęła przy uchylonym oknie, odsłoniła firankę i spojrzała w niebo. Spoglądała na gwiazdy, wyraźnie im się przyglądając, jakby chciała dostrzec coś niezwykłego. Światła wydobywające się z okien rozświetlały całe podwórze, jednak co jakiś czas pojedyncze światło gasło i przyjemny, lekki mrok powoli przybywał, dając wszystkim do zrozumienia, że najwyższa pora pożegnać się z dniem. Ciepły wiatr musnął ją w twarz. Zamknęła oczy i wsłuchała się w ruchy liści klonu, które cichutko szeleściły na wietrze. Zgasiła lampkę w pokoju.
- Kochanie, chodźmy już spać. – powiedział jej szeptem Marek, obejmując ją od tyłu. W domu nastała cisza. Przyjemny mrok całkowicie wdarł się na podwórze i zakrył swoją ciemno-granatową płachtą nawet koniuszki drzew klonu. Wszyscy spokojnie zasnęli.

CZĘŚĆ II

Z uchylonego okna dobiegają odgłosy miasta o poranku. Szum odjeżdżających samochodów, okrzyki idących do szkoły dzieci, sunące po torach tramwaje, czy też ćwierkanie ptaków. Ewa powoli otworzyła zaspane jeszcze oczy i położyła dłoń na stronę po której zwykł leżeć Marek. Ku swemu zdziwieniu nie poczuła jego ciała, tylko chłodną kołdrę. Podniosła lekko głowę żeby dokładniej sprawdzić i rzeczywiście – Marka nie było. Zegarek na nocnej szafce wskazywał siódmą nad ranem.
- Pewnie szykuje Neli śniadanie i nie chciał mnie budzić – pomyślała.
Okryta jedwabnym, białym szlafrokiem poszła do kuchni. Tam jednak nie zastała nikogo. Nic nie wskazywałoby też na to, że Marek mógł przyrządzać Neli jakieś śniadanie. Zdumienie dopadało ją coraz mocniej. Sprawdziła również łazienkę i salon. Jednym słowem – mieszkanie świeciło pustkami. Kiedy weszła do pokoju Neli, jej łóżko wyglądało tak jakby ktoś wstawał w pośpiechu zostawiając po sobie bałagan.
- Dziwne, myślałam, że Nela ma dziś na dziewiątą do szkoły. Pewnie coś przeoczyłam… - pomyślała przez chwilę składając rozrzuconą po podłodze pościel.
Wróciła więc do kuchni by spokojnie zaparzyć kawę. Wspaniały aromat, świeżej kawy z automatu rozchodził się po całym pomieszczeniu. Ewa brała głęboki oddech i z rozkoszą „smakowała” tę woń. Oparła się o stolik i wzięła pierwszy łyk.
- Czas niebawem wybrać się na jakieś zakupy – zajrzała do lodówki, żeby sprawdzić zawartość – no tak. Mizeria zjedzona, kotletów mnóstwo… Dokupię ziemniaki i obiad z głowy – zamknęła drzwi lodówkowe i zadowolona powróciła do picia porannej kawy. Kawał miała w sobie to coś, co Ewa uwielbiała, mocno kojarzyła jej się z pracą, której tak bardzo jej teraz brakowało. Niegdyś redaktorka poczytnego magazynu dla kobiet, a dziś kto? Zastanowiła się. Dziś kobieta, która ledwo co uszła z życiem i przypomina jakieś monstrum, a nie kobietę. Smutek momentalnie zarysował się na jej twarzy. Z goryczą łyknęła kolejny łyk zaparzonej dziś kawy.
- Przestań! Przestań tak myśleć! – krzyczała na siebie w myślach…
Dopiła kawę i poszła się przebrać. Nie lada wyzwaniem było dla niej zatuszować swoją niedoskonałość… Choć niedoskonałość, to mało powiedziane – Ewa straciła obydwie piersi. Stanęła przed lustrem w łazience, delikatnie ściągnęła z siebie jedwabny szlafrok. Owinięta bandażem klatka piersiowa była tak płaska, że wstyd było jej samej raczyć swoje oczy tym widokiem. Założyła na siebie zwyczajny czarny sweterek, dopasowane beżowe spodnie, a wokół szyi zawiązała dużą, różowo-niebieską chustę, której zadaniem było odwracać wzrok od braku piersi. Wiedziała, że tak po prostu musi być. Jest tylko zwykłym człowiekiem, na którego wypadła akurat taka choroba. Pocieszała się w myślach, że przecież mogła umrzeć, ale na to nie pozwoliła…
- Koniec tych durnych myśli! – powiedziała na głos – Już kompletnie mi odbija! – wyszła z łazienki szybkim krokiem i zdenerwowana na siebie zaczęła szukać torebki. Kiedy już miała przekroczyć próg swojej sypialni aby udać się do kuchni w celu znalezienia swej zguby, jej uwagę przykuł zegarek stojący na stoliku nocnym. Zwykły, czarny budzik, kupiony jakiś czas temu przez internet zatrzymał swoje wskazówki idealnie wręcz, na godzinie szóstej. Oszołomiona nieco tym widokiem Ewa, dokładnie przyjrzała się zegarkowi, który w momencie jej przebudzenia wskazywał jednak siódmą rano… Stanęła w miejscu, wzięła zegarek w rękę i potrząsnęła nim.
- Pewnie coś z bateriami… - szepnęła, jakby nie chcąc dopuszczać do siebie innych myśli.
Raz jeszcze spojrzała na czarny budzik i odstawiła go na miejsce. Powróciła do wcześniejszego zadania, czyli odnalezienia swojej torebki. Przeszła więc, jak zamierzała do kuchni i nagle, zupełnie już zaskoczona spojrzała na kolejny zegarek wskazujący dokładnie tę samą godzinę, co budzik w sypialni… Osłupiała.
- Jak to możliwe, że dwa zegarki zatrzymały się o tej samej godzinie!? – pomyślała zszokowana.
Sprawdziła resztę zegarków i niemalże serce wyskoczyło jej z gardła. Każdy jeden zegarek z domu, wskazywał dokładnie tę samą godzinę. Ani minuty, ani sekundy dłużej, czy też krócej. Stanęła na środku salonu i zaczęły napływać na nią setki przeróżnych wersji zdarzeń oraz myśli. Próbowała to logicznie sobie wytłumaczyć.
- Może Nela dla żartu poprzestawiała zegarki? Może to zwykły zbieg okoliczności? Tylko dlaczego kiedy się obudziłam, była siódma? Przecież dokładnie widziałam… - w oczach pojawił się strach i dziwne myśli. Ewa zaczęła się bać.
- Marek i Nela! – krzyknęła – Gdzie oni tak nagle zniknęli?! – pobiegła natychmiast po telefon. Niestety, każde wybieranie numeru kończyło się jedynie szumem w słuchawce. Próbowała nieustannie wybierać numer, ale kończyło się to fiaskiem. Rzuciła telefonem.
- Wychodzę – pomyślała i szybko udała się w stronę wyjścia.
Kiedy łapała już klamkę aby otworzyć drzwi, nagle otoczyła ją ciemna poświata, która powolnie zapełniała całe pomieszczenie w mroku. Widok ten sparaliżował Ewę. Serce zaczęło bić coraz szybciej, same jego bicie dało się nawet usłyszeć stojąc obok, Ewa miała wrażenie, że zaraz zemdleje. Strach całkowicie pochłonął jej ciało. Patrzyła tylko tępym wzrokiem jak kawałek przedpokoju przed nią, zaczyna robić się coraz bardziej ciemny. Jej trzęsące się ciało samoistnie wydobywało z ust Ewy dziwne dźwięki, pod wpływem skurczów mięśni. Wyczuła zapach smrodu, padliny, jakby ktoś pozostawił martwe ciało na pustynnym słońcu na pastwę losu. Jej oczy przybrały kształt pięciozłotówki. W głowie przewijała się jedna myśl – Co się dzieje? Co się dzieje?
Nie była w stanie wydobyć z siebie żadnego dźwięku, ani nawet poruszyć palcem. Całkowita ciemność zalała mieszkanie. Cisza, tak piszczała w uszach, że tylko ciało Ewy opanowane przez konwulsje i niesamowicie szybki oddech, zagłuszało tę nieznośną ciszę. Smród wdychany przez jej nos, docierał do każdego pojedynczego receptora zapachowego w jej ciele. Serce biło jeszcze szybciej, krople potu zlatywały z niej jak odkręcony kurek zimnej wody w kranie, a całe ciało wyszło spod jej panowania. Nagle upadła.
- Dzień dobry! Kochanie wstawaj już siódma. – ciepłym głosem powiedział Marek, trzymając w rękach tacę ze śniadaniem i aromatyczną kawą.
Lekko potrząsnął Ewą, aby ją rozbudzić.
- AAAaaaaaaaaaa!! – przeraźliwy krzyk wydobył się z jej ust… szeroko rozwarte wargi wypluwały z siebie gęstą ślinę….

CZĘŚĆ III

Plucie powoli zaczęło przekształcać się w uporczywy kaszel, a pomiędzy tymi dźwiękami, okropnymi dźwiękami, dało się usłyszeć słowa, które Ewa starała się wyrzucić z siebie z ogromnym trudem – Co się dzieje? Marek?!  -jej gardło ścisnęło się, a z oczu popłynęły łzy. Zaczęła się krztusić.
- Spokojnie! Kochanie spokojnie! Jestem tutaj! – objął mocno żonę i klepał po plecach.
 Gdy udało mu się powstrzymać krztuszenie usiadł obok niej i przytulił.
 - Co się stało? Miałaś koszmar? – zapytał zdenerwowany.

Wzięła kilka głębokich oddechów.

- Tak, śniło mi się coś dziwnego… – odparła trzymając rękę na klatce piersiowej.
Jej serce waliło jak dzwon, potężny dzwon.
Zaniepokojony sytuacją Marek, ukląkł naprzeciwko swojej żony aby móc dokładniej się jej przyjrzeć. Siedziała spokojnie na brzegu łóżka, kiedy opiekuńczym gestem pogłaskał ją po głowie i stłumionym głosem uspokajał. Zerknął na zegarek, Nela powinna wstać piętnaście minut temu i szykować się do szkoły.
- Kochanie, połóż się jeszcze i odpocznij. Wyprawię Nelę do szkoły, wołaj w razie czego – pocałował ją w czoło, jeszcze raz obrócił się do niej i uśmiechnął. Poszedł.
Ewa nadal ciężko oddychała, ten sen był dla niej zbyt realistyczny, prawdziwy. Nie wiedziała, że sny mogą być takie rzeczywiste, bała się. Świst spowodowany zaległą flegmą w jej krtani, wydobywający się z gardła przypominał jakieś odległe odgłosy konającego zwierzęcia.  Wciąż zastanawiała się skąd u niej takie dziwne sny, kiedy nawet w trakcie choroby, nigdy nic tak dziwnego się nie wydarzyło. Podczas pobytu w szpitalu, jedyną najdziwniejszą sytuacją jaka miała miejsce, było obudzenie się po operacji i dziwna pustka na klatce piersiowej. Nigdy nie miała powodów żeby obawiać się czegoś, czego nie była w stanie namacalnie sprawdzić, dotknąć. Obawa przed czymś, można rzecz – nadprzyrodzonym, była tak odległa jak Pluton od Ziemi w Układzie Słonecznym. Zawsze pamiętała słowa babci, która powtarzała jej, że tylko człowiek może wyrządzić człowiekowi krzywdę i tej mądrości się trzymała.
Sen był tylko snem, pewną imaginacją powstałą w mózgu w trakcie fazy REM, kiedy organizm odpoczywa, więc jakim cudem miałoby jej to zagrozić, albo też zaszkodzić?
Przypomniała sobie jednak coś więcej… Coś co trochę ją zaczęło zastanawiać. To dziwne uczucie, kiedy w umysł ukradkiem wchodzi jakaś dawno zapomniana chwila bądź też moment z życia. Wzdrygnęło ją.
- Rzeczywiście, miałam już kiedyś coś podobnego – pomyślała, obgryzając paznokcie.
 Kiedy się przebudziła po mastektomii zapamiętała jeden, bardzo silny szczegół z jej snu. Przebłysk w pamięci ukazał jej obraz unoszenia się nad salą operacyjną, w której widziała jakby czarną chmurę. Tyle zdołała zapamiętać. Potem był już tylko ból, a to wolała zapomnieć.

Ewa była kobietą zdrowo myśląca i twarda stąpającą po ziemi. Jako redaktorka czasopisma, nie mogła pozwolić sobie na bujanie w obłokach i myślenie o - jak to zawsze mówiła - „kolorowych bzdetach”. Lubiła konkrety i szybkie decyzje, bardzo dbała o jakość, kierowała się zdrowymi zasadami i ceniła sobie elokwencję. W swoim biurze miała dwa portrety gwiazd - Marylin Monroe oraz Brigitte Bardot, uwielbiała te kobiety, ich urodę, klasę, talent, obycie… Uważała siebie za kobietę sukcesu. Krokiem modelki wchodziła na hol przed wydawnictwem i każdy wzrok nie mógł się jej oprzeć. Przyciągała spojrzenia jak spadająca gwiazda na nocnym niebie. Choroba spadła na nią jak grom z jasnego nieba, zupełnie odmieniając jej życie. Któregoś dnia, jak zwykle szykując się do pracy brała prysznic. Jej zaniepokojenie wzbudziły 3 guzki wielkości żwirku w prawej piersi. Po wizycie u lekarza padł wyrok – nowotwór piersi. Wydawałoby się, że każdy człowiek po takiej diagnozie wyszedł by z pokoju lekarskiego pogrążony we łzach i rozpaczy z wizją szybkiej śmierci, ale nie Ewa – ona taka nie była. Siła drzemiąca w niej od młodzieńczych lat, nie pozwalała na załamanie się. To kłóciłoby się z jej zasadami, z jej byciem kobietą niezwyciężoną.
"Słabość tak bardzo nie pasowała do jej wizerunku, jak Kim Kardashian na okładkę wrześniowego Vogue’a" – często mawiała tak redaktorka naczelna magazynu, w którym pracowała Ewa, kiedy coś jej się nie podobało.
Nie poddawała się, dawała z siebie wszystko – głównie myślała o mężu i córce, za których poszła by w ogień.
- Ja mam nie dać rady? Litości! – tymi słowami zawsze odpowiadała na opłakujące jej stan koleżanki.
- To moje ciało! Ja jestem tutaj władcą! Ja decyduję o samej sobie! – myślała za każdym razem w najcięższych chwilach odpędzając bliskie tak uczucie słabości.
Potem było już tylko gorzej. Chemioterapia dawała się bardzo we znaki. Wypadały włosy, spadała masa ciała, zmieniły się rysy twarzy. Ewa była chodzącym szkieletem z obwisłą skórą, który idealnie wpasowałby się w jakiś film o zombie.

Potrząsnęła głową.

- Ależ jestem durna – stwierdziła – czemu się tym przejmuję, koszmar jak koszmar, ludzka rzecz – wstała z łóżka i ubrała szlafrok.W kuchni unosił się jeszcze zapach smażonej jajecznicy, Marek pojechał odwieźć córkę do szkoły. Była sama. Postanowiła jak zwykle napić się kawy, ubóstwiała ten poranny rytuał, ale wiedziała, że brednią jest jakoby kawa miała ją postawić solidnie na nogi. 

Dziś wieczorem z wizytą ma przyjść rodzina, więc trzeba będzie się odpowiednio naszykować. Tak dawno ich wszystkich nie widziała, że lekki uśmiech zarysował się na jej twarzy. Chce dziś być ładna, czuć się atrakcyjnie, chce pokazać, że nadal jest taka sama jak zawsze.

CZĘŚĆ IV

Matka Ewy była zawsze silnym oparciem i wspierała ją w każdy możliwy sposób. Godzinami przesiadywała w szpitalu i głaszcząc opiekuńczo córkę po policzku powtarzała jej, żeby się nie bała, bo całe życie przed nią. Nigdy nie zwątpiła w to, że Ewa może wyzdrowieć i cieszyć się pełnią życia. Jak lwica broniła swe młode i gdyby mogła to jednym wrzaskiem z paszczy przegoniła by straszne choróbsko. Ewa odziedziczyła silny charakter właśnie po niej. Pani Marysia, za młodu praktycznie nie różniła się niczym od swojej pierworodnej. Jako kierownik w jednym z zakładów pracy, mimo tego, że była kobietą – potrafiła postawić do pionu nie jednego lenia, a ponieważ w przyrodzie równowaga musi zostać zachowana, twardy charakter Pani Marii, okraszony był sercem przepełnionym troską i matczyną miłością.

Mąż Pani Marysi zginął w poważnym wypadku w pracy w wieku 49 lat. Jego ciało zostało zmiażdżone przez ogromną prasę. Skutki tego tragicznego zdarzenia odbiły się echem w lokalnej prasie i radiu, sąsiedzi mieli temat do plotek na kilka miesięcy, każdy zastanawiał się co będzie teraz z jej dzieckiem, jak sobie poradzi? Czy odda Ewę do domu dziecka? Pani Maria z pogardą wysłuchiwała plotek na swój temat, jakoby popadła w nałóg i biła dziecko, nie radząc sobie z samotnością. Nie miała zamiaru przejmować się gadaniną podstarzałych, wścibskich sąsiadek. Potrafiła podnieść się z dumą i nigdy nikomu nie pokazała, że ma chwile słabości. Na takie momenty pozwalała sobie od czasu do czasu.

Ewa sięgnęła ręką do kartonowego, ozdobnego pudełeczka na dnie komody i wyciągnęła album z fotografiami. Przetarła dłonią po brązowej, skórzanej oprawie i otworzyła go.

- Mama, tatuś, babcia – przyglądała się uważnie – mamy takie podobne rysy – stwierdziła – Nela… Nela ma oczy po babci, zdecydowanie.

Postanowiła znaleźć sobie czas na małe wspomnienia. Z kubkiem gorącej kawy, śmiejąc się cichutko, przeglądała album z wakacji. Wyglądała przy tym jak mała beztroska dziewczynka, która cieszy się z najmniejszych drobnostek i potrafi dostrzegać jeszcze to czego inni już nie zauważają… Wspomnienia zalały jej głowę i od razu poczuła dzieciństwo. Wyimaginowany zapach wysokiej trawy na polu, gdzie spędzała wakacje w małej podwarszawskiej miejscowości przelatywał przez jej nozdrza jak porywisty wiatr. Miękka ziemia, cudownie urodzajny czarnoziem, w który wtapiała swe stopy, czując się jakby stała na gąbce. Wokół niej mnóstwo ptaków i dzikiej zwierzyny, hasającej beztrosko po polu w poszukiwaniu jedzenia, bądź miejsca do odpoczynku. Widzi jak biegnie za małym szarym zającem, który ucieka ile sił w nogach, w obawie przed schwytaniem… Zatrzymała się i spojrzała na niebo, to było najpiękniejsze niebo jakie kiedykolwiek widziała.

Zapomniała o wszystkim – o chorobie, cierpieniu, łzach… Na jej suchej twarzy, zagościł promienny uśmiech, którego nie powstydziła by się okłada magazynu dla Pań, „Uroda” gdzie największe gwiazdy prezentowały swe wdzięki. Ewa wiedziała, że teraz będzie już lepiej, że Nela w końcu będzie miała zdrową mamę, że znowu powróci do swoich dawnych zajęć na dobre i nic, nigdy więcej jej w tym nie przeszkodzi.

Życie zauważalnie stało się lepsze, piękniejsze – czuła to w sobie.

Wzięła głęboki oddech i z poczuciem ogromnego ciepła na sercu stała jeszcze chwilę w miejscu i myślała… Poszła się przebrać. Przytrzymywała spadający, jedwabny szlafrok i przeglądała ubrania w szafie. Szafa jej była rozmiarów dość sporych, zaopatrzona w dobre i wysokiej jakości marki, ba! Były nawet ubrania od znanych projektantów, Paprocki&Brzozowski, Zień, Louis Vuitton…
- Ta czerwona będzie w sam raz! – przymierzyła na siebie, piękną, elegancką kreację od mało znanej zagranicznej projektantki. Zainteresowanie modą było nieco wymuszone na samym początku, z tego względu, że praca w kobiecym magazynie, bardzo popularnym w kręgach znanych, zobowiązywała do bycia obeznaną z rynkiem modowym. Z czasem tak bardzo spodobało się to Ewie, że zaczęło to być jej małym kobiecym uzależnieniem.  Czerwona sukienka, odsłaniająca kolana, z ręcznie szytym wzorem przy dekolcie była perfekcyjna! To właśnie tę dziś chce mieć na sobie. Miała okazje nosić ją najczęściej do pracy, sukienka ta idealnie podkreślała jej figurę, ale przy tym nie była wulgarna, aczkolwiek przyciągająca.
Ochroniarz pilnujący wejścia do wydawnictwa zawsze nisko się jej kłaniał, wędrując jednocześnie wzrokiem po tych kobiecych kształtach. Ewa zdawała sobie z tego sprawę i w duchu podśmiewała się, wyobrażając sobie jego myśli nieczyste. Niestety dziś nie leżała tak dobrze jak kiedyś… To jednak nie skłoniło Ewy do zmiany garderoby.

- Mamy to! – powiedziała i odłożyła sukienkę na łóżko – teraz czas coś zjeść i zrobić zakupy.

Przygotowała sobie lekkie śniadanie i zaraz po posiłku przebrała się do wyjścia, tym razem jednak nie chcąc rzucać się w oczy włożyła zwykłą bluzę i dżinsy.
Kiedy przekręciła klucz w zamku i stała już na klatce schodowej z siatką na zakupy, poczuła zakłopotanie i lekki strach. Miała wrażenie, że za chwile stanie się jakimś dzikim, egzotycznym zwierzęciem zamkniętym w klatce wystawionym na pokaz przed setką ludzi. Nie będzie miała gdzie się schować, ani możliwości ucieczki… Ścisnęła pęk kluczy w dłoni i zeszła na dół. Od dawna wyręczał ją z tych obowiązków Marek, albo mama. Teraz to ona musiała stawić czoła otaczającej jej rzeczywistości i przejść przez tłum, którego wzrok będzie wbijał się w nią jak ostre szpile. Wiedziała, że czeka ją spotkanie z niejednym mieszkańcem bloku, ale czas najwyższy zacząć normalnie żyć.
Była już na podwórzu i rozejrzała się dookoła.

- No a nawet gdybym kogoś spotkała.. Co z tego! – pomyślała i poszła dalej.


Wiedziała, jakich pytań może się spodziewać, a nienawidziła litości… Gardziła litością.
Szła dalej, przed siebie. Zaczęła sobie wyobrażać, że jest jakąś znaną celebrytką i ucieka przed wzrokiem fanów. Śmieszyło ją to i dobry humor na szczęście przy niej pozostał. O dziwo, nikt, zupełnie nikt ze znajomych jej nie zaczepił. W spokoju zrobiła wszystkie niezbędne na dzisiejszą kolację zakupy i wróciła do domu.

Przygotowywanie kolacji szło jej sprawnie jak nigdy. W rytm piosenki z kultowego musicalu „Grease” – "You’re the one that I want", bawiła się wyśmienicie. Z lekkością piórka mieszała przepyszny sos śmietanowo-ziołowy i przygotowywała farsz do kurczaka. Roztańczona wręcz, podśpiewując piosenkę i myląc się w słowach niejednokrotnie, hasała po kuchni jak mała mysz, która od dawna nie widziała kota.
- No proszę! Co tu się dzieje! – nagle wszedł do mieszkania Marek i krzyknął zaskoczony.
- Upss! Haha! To mnie masz! – uśmiała się Ewa i porwała Marka do tańca w rytmie następnego utworu „Summer nights”.
Wyglądali jak para młodych, zakochanych w sobie nastolatków, którzy świata poza sobą nie widzą. Wpatrzeni w siebie, zatopieni w swoich spojrzeniach…

Zapach kurczaka wydobywał się z gorącego piekarnika i rozniósł się po całym domu, wszędzie były ubrudzone garnki i niedomyte sztućce a Ewa i Marek stali na środku kuchni i już w ciszy, mocno w siebie wtuleni, nie wydobywali z siebie ani jednego słowa. Kap, kap… kolejne łzy uderzały o kafelkową posadzkę, spływając z ich oczu. To był ten moment kiedy obojgu puściły emocje. Gdyby mogli połączyli by się ze sobą na wieki wieków i nigdy więcej nie oddalili na choćby jeden krok. Marek tak mocno przytulał do siebie swoją żonę, jakby wciąż było mu mało, jakby chciał poczuć namacalnie tę miłość która ich łączy.
Bez słowa zaprzestali. Ewa zatopiona we własnych łzach pocałowała go czule w usta i oparła swą głowę na jego ramieniu.
- Już będzie dobrze kochanie, obiecuję… - wyszeptała.
- Jestem szczęśliwy – powiedział Marek – niech tak będzie już zawsze… Tak bardzo bym chciał… - złapał ją za dłoń i spojrzał w piękne oczy.
- Poradzimy sobie, mamy siebie i jest też nasza Nela. – oznajmiła wciąż ocierając nos…
Taka miłość to dar który nie każdy potrafi docenić – Marek i Ewa potrafili, potrafili cieszyć się każdą cząstką siebie.

Wieczór nastał prędko. Do domu zjechała cała rodzina – Mama Ewy, Rodzice Marka oraz siostra z mężem. Zadowoleni, wszyscy wspólnie przy jednym stole znów stali się jedną wielką rodziną. Ewa przepięknie prezentowała się w czerwonej sukience i każdy ją podziwiał. Choroba nie odebrała jej wnętrza wypełnionego pragnieniem życia, zrobiła tylko spustoszenie w jej fizyczności, ale to akurat zawsze można odbudować. Temat choroby nie był w ogóle poruszony, najpewniej każdy widząc Ewę w takim a nie innym stanie, odpuścił sobie.

Za oknem panowała już głęboka ciemność, ale śmiechom i radości nie było końca, jakby nie chcieli aby ten wieczór się zakończył. Wszyscy tego potrzebowali, wszyscy chcieli znów to poczuć. To było widać jak czarno na białym – w domu znowu zapanowała radość życia.
Ewa poszła zajrzeć do śpiącej już córki i spoglądała na nią swymi niebieskimi oczami. Widziała w niej taką małą cząstkę samej siebie, położyła się obok i zaczęła ja głaskać czule po głowie. Przymknęła oczy i poczuła, że zaczyna wszystko od nowa.

- Śpij słodko, królewno
. – pomyślała, gasząc lampkę nocną w pokoju Neli i wróciła do towarzystwa.

CZĘŚĆ V

Każdy zakątek mieszkania zalewała ciemność, ciemność tak przenikliwa, że ciężko było dostrzec w niej chociażby swoją dłoń. Jedynie przez okno wpadał jaśniejszy mrok, który przebijał tę mroczną otchłań. W sypialni stało łóżko gdzie pogrążona w głębokim śnie, spała Ewa. Widok był przerażający. Wnętrze przypominające opuszczone przed laty mieszkanie, gdzie unosił się gryzący zapach wilgoci i grzyba, ściany obdarte z tapet, ubrudzone chaotycznie czarną mazią, w niektórych miejscach sypał się tynk. To w niczym nie przypominało miejsca, w którym na co dzień mieszkała Ewa ze swoją rodziną… Rozpaczliwa cisza wypełniała każde jedno pomieszczenie. Wokół brak żywej duszy, jedynie gdzieś w głębi dało usłyszeć się czyiś szloch, który prosił o pomoc, pomoc która nigdy nie nadeszła.

Ewa przewróciła się na drugi bok, z sufitu na jej twarz posypał się kruszący tynk i jego drobinki  wleciały wprost w jej nozdrza. Kolejny odruch wdychania powietrza wprowadził pyłek jeszcze głębiej, skutecznie oblepiając wewnętrzne ścianki nosa Ewy. Impulsywnie przetarła nos ręką i kichnęła. Kichnięcie to odbiło się tak szerokim echem, jakby znajdowała się na środku hangaru dla samolotów. Otworzyła oczy i złapała się mocno za krawędź łóżka podsuwając całe ciało do góry, jakby bała się spaść. To co widziała było tylko ciemnością, tak straszną, tak przerażającą, że zamknęła je natychmiast z powrotem.
- To sen, to tylko sen! – powiedziała na głos zdenerwowana. – Marek? Marek?! Maaarek?! – zaczęła rozpaczliwie wołać swojego męża. Jego tam jednak nie było, nie leżał obok.

- Obudź się, obudź się, obudź się! – krzyczała – Boje się, chce się obudzić! Gdzie jestem?! – wciąż krzyczała…

Otworzyła ponownie oczy i ostrożnie rozejrzała się. Zapach wilgotnego powietrza zmieszanego z zapachem brudu i kurzu mocno gryzł ją w drogach oddechowych. Krople potu powoli spływały z jej czoła tworząc coraz to dłuższe ścieżki na jej twarzy. Wiedziała, że nie jest tam gdzie powinna. Wiedziała, że coś jest nie tak. Cicho szlochając, próbowała oswoić się z sytuacją.

- Podobnie jak wczorajszej nocy… - stwierdziła – To podobny sen…. Boje się – powiedziała łkając jak niemowlę.

Leżała jednak jeszcze przez dłuższą chwilę, ale w końcu postanowiła sprawdzić gdzie dokładnie jest. W myślach pocieszała się, że to tylko sen, że ta rzeczywistość jest właśnie teraz kreowana w jej mózgu, kiedy ona tak naprawdę smacznie sobie śpi u boku swojego męża. Przypomniała sobie, że ktoś jej kiedyś mówił o pewnej terapii, którą stosują u ludzi niepełnosprawnych – świadome śnienie, czyli nauka śnienia ze świadomością, a ponieważ w trakcie snu można być w pełni świadomym siebie to i można stworzyć odpowiadającą sobie rzeczywistość, więc tak naprawdę nie ma się czego bać.

- To musi być to – stwierdziła nieco już spokojniejsza – W porządku, tylko dlaczego akurat moja rzeczywistość wygląda właśnie tak? – zapytała samą siebie.

Robiła powolne kroki podchodząc do okna. Widok był pusty, po drugiej stronie szyby dało radę dostrzec tylko mrok i nic więcej. Ciarki przeszły po jej całym ciele, wzdrygnęło nią.  Nie wiedziała czy starczy jej odwagi, żeby pójść dalej…

- To tylko mój sen, to tylko mój sen…. – powtarzała wciąż sobie.

Jej zwiewna piżama, przypominająca białą suknię bezwładnie wisiała na jej ciele. Sama ona wyglądała upiornie w tej scenerii rodem z dobrego horroru. Poczuła się właśnie tak, jakby grała główna rolę w jakimś strasznym horrorze i wyobrażała sobie jak zza rogu wyskakuje nagle jakaś przerażająca postać, która może jej zrobić krzywdę. Wciąż jednak uspokajała swoje myśli, żeby nie bać się niepotrzebnie. Wiedziała, że ma możliwość sterowania tym snem, więc bała się generować złe myśli. Zaczęła nucić piosenkę, aby zagłuszyć lęk.  
Powoli wyszła z pomieszczenia, w którym stało łóżko. Rozkład przypominał dokładnie ten z jej warszawskiego mieszkania. Stanęła w miejscu, które w prawdziwym świecie jest przedpokojem, na prawo jest wejście do jej kuchni, na lewo do salonu. Tutaj stoi zawsze ładna, szklana półka na różne bibeloty.

Tam powinna być półka z lustrem – mówiła sobie w myślach licząc na to, że uda jej się to urzeczywistnić. Niestety nic się nie zmieniało.

- Obudź się! – zaczęła krzyczeć – No obudź się wreszcie!!

Zakryła twarz dłońmi i kucnęła. Strużki łez znów zawitały na jej twarzy, przerażonej, smutnej… Chciała uciec z tego koszmaru, chciała wrócić znów w objęcia ukochanego męża. Była tu sama, zupełnie sama.
Lecz nagle do jej uszu dotarł dźwięk – to był płacz… Nie jej płacz. Wytężyła słuch i bardzo uważnie przysłuchiwała się temu dźwiękowi, który wręcz przeszywał ją wzdłuż. Całe jej ciało zaczęło się trząść a w oczach zapanował strach. Lęk przerodził się w prawdziwą rozpacz i zawładnął jej całym ciałem. Czuła się jak w szponach jakiegoś potwora, którego jedynym celem jest zrobienie jej krzywdy, czuła ten dotyk na swojej skórze. Szorstka powierzchnia dłoni wyimaginowanego stwora przesuwała się wzdłuż jej ramienia, powoli ku górze muskając jej szyję opuszkami obleśnych palców. Panicznie bała się otworzyć oczy. Próbowała nad sobą zapanować, bo ten potwór to tylko wymysł jej wyobraźni, który można bardzo łatwo zgładzić. Nie poddawała się, znów zaczęła nucić swoją piosenkę…

- (…) Na lądzie, gdy rozglądasz się lądując, chcesz wszystko mieć na własność, nawet głaz… - starała się wypełnić myśli melodią. Nagle potwór gdzieś znikł, nie czuła już tego szorstkiego dotyku.

Otworzyła powoli oczy.

Wokół pustka, ukazał się jej widok pomieszczenia, które nie miało końca. Lęk ponownie się w niej narodził i tym razem powrócił z większą siłą. Ewa położyła się i zaczęła płakać, płakać tak głośno, żeby znowu zagłuszyć myśli, które nie były dziś jej sprzymierzeńcem. Skuliła się jak mała zwierzyna przed atakiem agresywnego drapieżcy. Modliła się do Boga o powrót do domu, o przebudzenie, o wyzwolenie jej z tego snu. Siła która na co dzień w niej tkwiła, teraz gdzieś uleciała i nie było jej. Była zdana na siebie i sama musiała zmierzyć się ze swoim strachem. Nigdy nie była w takiej sytuacji, nigdy nie przeżywała czegoś podobnego. Czy to skutek choroby? Czy może płaci za czyjeś grzechy? Pytań nasuwało się mnóstwo, lecz odpowiedzi żadnej.

Ciszę przerwał ponownie płacz, płacz obcego, który tez musiał znajdować się w tym pomieszczeniu…
Ewa zastygła, jej ciało zamieniło się w ułamku sekundy w kamień. Zaprzestała oddychać i mocno przysłuchiwała się…

Ktoś płacze.

Otworzyła ponownie oko i miała wrażenie, że serce wyskoczy z jej klatki piersiowej, poczuła ogromny ból.

- Nie płacz, to boli… - głos odezwał się – to naprawdę boli… - powtórzył.

Ewa czuła ten ból, nie umiała powiedzieć gdzie ją boli, ale go czuła. Przerażona tym co słyszy nie mogła się poruszyć, patrzyła tylko w daleką przestrzeń, aby dostrzec źródło tego dźwięku. Wychwyciła wyostrzonym wzrokiem zarys postaci, był jednak bardzo niewyraźny, ale czuła jak bardzo powoli się zbliża. Jej panika sięgnęła zenitu, ciało popadło w pewien rodzaj epilepsji, nie miała nad nim kontroli, oddech był tak szybki i płytki jakby miało jej rozerwać zaraz płuca. Przenikliwy chłód opętał jej ciało i wdarł się do każdego zakątka. Czuła jak odpływa, a jej oczy nadal wyraźnie widziały zbliżająca się postać, zarys stawał się coraz ostrzejszy. Strach tak bardzo ją zacisnął w swe szpona, że nagle poczuła wybuch, ogromny wybuch, czuła jak rozsadza jej ciało….

Vitkacy


Kilka słów o autorze
Założyciel bloga „Vitkacy pisze!” oraz autor powieść „Szepty znikąd” publikowanej w częściach na naszym portalu. To młody i początkujący pisarz, który nieustannie rozwija swoją pasję. Jego blog głównie poświęcony jest jego największej pasji czyli pisaniu i czytaniu książek. Na blogu znajdziecie także sporo lifestylu, recenzji, poznacie Vitkacego „od kuchni”, przeczytacie sporo ciekawostek oraz zapoznacie się z działem wartym uwagi - book SWAP!, czyli wymiana książek! Jest to zupełna nowość na blogu i zachęcamy wszystkich do zaglądania tam, być może i Wam coś w oko wpadnie, a może sami chętnie się wymienicie?

Vitkacy jest miłośnikiem dwóch autorów powieści grozy - Deana Koontz’a oraz Grahama Masterton’a, pierwszy horror przeczytał w wieku 12 lat, nie lubi poezji choć sam pisał wiersze, uwielbia improwizować w kuchni i często mu to nie wychodzi, interesuje się nawet modą, uwielbia szczury, cierpi na nerwicę natręctw i zupełnie mu z tym dobrze, jest perfekcjonistą, ale nie uważa tego za zaletę…

Więcej w tej kategorii: Tajemnica Bransoletki - Margo Seila »
powrót na górę