Menu

logo tjk main 

Kobiecość na wsi. Taka jestem i jestem z tego dumna!

Oto moja historia…Przygotowując się do tego artykułu, postawiłam sobie zasadnicze pytanie - kim ja tak naprawdę jestem? Czy bardziej matką, czy bardziej żoną, czy może bardziej bezrobotną od lat niezmiennie poszukującą pracy, czy jednak koleżanką, znajomą, sąsiadką dla starszej pani, czy mimo wszystko bardziej gospodynią wiejską, panią domu? No właśnie, czy bycie gospodynią wiejską brzmi dumnie? A co z określeniem „Pani domu”? Przede wszystkim jestem kobietą, kobietą po trzydziestce na dodatek, mieszkającą na wsi...

Niektórzy żyją jeszcze w przekonaniach, stereotypach, że gospodynią wiejską jest tylko żona rolnika. Nic bardziej mylnego. Dzisiejsza wieś zmienia się, nie tylko pod względem infrastruktury. Owszem. Można myśleć o wsi w perspektywie czysto ironicznej, ale też jako o skarbnicy polskiej tradycji, z której wszyscy się wywodzimy. Dowcipów i ironii tyle samo, co dowcipów o teściowej. Jednak dzisiejsza wieś, to już nie tylko gospodarstwa rolne, rolnicy. To zapierające dech w piersiach widoki, ekologiczna żywność, szeroko rozwinięta agroturystyka.

Dzisiejsza wieś pięknieje z dnia na dzień, z aktywnie i prężnie działającymi ludźmi, którym nieobce są nowinki techniczne i wieści z wielkiego świata. Ci ludzie to podstawa tej współczesnej wsi. Pamiętają i pielęgnują przejęte od pokoleń tradycje, przekazując je dalej.

Podobnie jest z nami, kobietami. Na wsi mieszkają nie tylko gospodarze. Moja rodzina z wsią związana jest od wielu pokoleń. Nigdy jednak nie mieliśmy gospodarstwa rolnego. Takich, jak My, jest wielu. Kiedyś masowo ludzie emigrowali ze wsi. Dzisiaj to ląd odkrywany na nowo. Wracamy na wieś.

Większość moich znajomych, koleżanek, podobnie jak ja nauczone były wzorca wynoszonego z domu. Nasze mamy, jeśli nie pracowały zawodowo, zajmowały się domem, nami, swoimi dziećmi. Taki wzór wynosiłyśmy z domu. Kiedyś dostęp do nowinek, do wielkiego świata był znacznie ograniczony. Dzisiaj mamy łatwiej, co nie znaczy, że dobrze.

Po szkole podstawowej poszłam do technikum. Zdobyłam maturę, szkołę skończyłam z drugim wynikiem w klasie, dyplom obroniłam na piątkę. Na studia nigdy nie było stać ani moich rodziców, ani mnie. Żeby dojechać gdziekolwiek do pracy, trzeba było mieć albo prawo jazdy i auto, albo zamożniejszych rodziców. Zaczęłam uczyć się w darmowej Szkole Policealnej. To była jedyna możliwość, żeby być bliżej chociaż kawałka miasta. Zarówno technikum, jak i studium policealne mieściły się w oddalonej o dwanaście kilometrów Tucholi. Na dojazdy, bilety trzeba było zarobić sobie najszybciej przy pracach sezonowych (np. truskawkach). Dzięki wytrwałości ukończyłam Studium i zdobyłam nowy zawód. Dwa lata dodatkowej nauki pozwoliły mi zacząć staż i nauczyć się wielu rzeczy. Potem była praca w sklepie wielobranżowym. Tak poznałam przyszłego męża. Kiedy zaszłam w pierwszą ciążę, pracodawca przedłużył mi tylko umowę do dnia porodu, ale będąc w szóstym miesiącu poszłam na tzw. chorobowe.

I tak zakończyła się moja „wielka” kariera zawodowa, która ledwo co się zaczęła. Po ślubie i przyjściu na świat pierwszego syna, świat zamknął przede mną swoje drzwi. Największym rozczarowaniem było to usilne szukanie pracy, kiedy już po drugim, odchowanym, uczęszczającym do przedszkola dziecku, mając siedmioletnią przerwę, mogłabym zacząć cokolwiek, jakiekolwiek zajęcie.

Korzystając z pomocy społecznej, pracownik GOPS-u zaproponowała ukończenie kursu. Bez wahania zdecydowałam się na kurs prawa jazdy. Zdałam, co prawda za trzecim razem, ale zdałam i jestem z tego dumna. Ale.....ciągle brakowało mi czegoś. Pracy. Kontaktu z ludźmi. Tym bardziej, że jestem osobą żądną relacji z innymi, uwielbiałam od najmłodszych lat obserwować ludzi, ich reakcje, zachowania, sposoby mówienia, ich współżycia z innymi. To mnie bardzo fascynowało. Marzyłam, by zostać kiedyś aktorką. Ot, takie sobie marzenie. I chyba jak każdy zaczęłam swoją przygodę z poezją. Wydałam nawet swój tomik. Świetna sprawa.

Zaczęłam bardziej przyglądać się życiu kulturalnemu naszej wsi. Wieś popegeerowska, gdzie w większości zamieszkują bezrobotni, a nawet wielu z problemem alkoholowym. Byłam młoda, w dodatku przybyłam tu ze wsi sąsiedniej (ale jednak!). Postanowiłam, że przy najbliższych wyborach na Sołtysa, zgłoszę się. Udało się. Przeszłam. Zostałam Sołtysem. Pierwszy raz od wielu, wielu, wielu lat coś za mojej kadencji się ruszyło. Zaczęłam organizować małe uroczystości, chociażby kawka z okazji Dnia Kobiet, Dnia Seniora. Ludzie, owszem, widzieli tylko to, co chcieli widzieć. Tych stojących z boku i komentujących było więcej i przy okazji następnych wyborów, zrezygnowałam z funkcji, którą bardziej pełniło się jako społeczną.

Kilka ukończonych kursów zawodowych, a wybierałam zawsze takie, by rozwijać się jednak w swoim zawodzie, dalej miałam zastój zawodowy. Dlaczego my kobiety mamy tak ciężko. To, że dzieci, nie oznacza, że nie dajemy rady. Absolutnie się z tym nie zgadzam! Chociaż nie powiem, przyznam się, miałam w życiu pewne kompleksy, chwile słabości. Że mieszkam na wsi, że nie mam tak wielkich możliwości, bo na wiele rzeczy mnie po prostu nie stać. Jestem świadoma tego, że gdybym pracowała, byłoby nam lżej. Tym bardziej, że mamy dzieci w wieku szkolnym, które wymagają sporych nakładów finansowych. Nie narzekam, a przynajmniej się staram. Widzę, że mężowi też jest ciężko, a jednak wspiera mnie jak tylko może.

Rok temu, myślałam, że w końcu mi się uda. Wypłynąć na głębszą wodę. Ale sparzyłam się i to bardzo. Szefostwo kierowało firmą, ba!, nawet dwiema, bo funkcjonują jako wspólnicy. Ile miałyśmy niezręcznych, nerwowych sytuacji....Wolę już o tym nawet nie myśleć. Poza tym, jeśli pracowników firmy zatrudnia się po wyglądzie zewnętrznym, nie patrząc na jego wykształcenie. Ech,...obrywałyśmy za nich i to jak! Pracowałam trzy pierwsze miesiące bez umowy, potem się po prostu zdenerwowałam, bo ile można prosić się o umowę? Powiedziałam swoje. Z łaską dostałam staż. Ble...znowu! Po stażu na trzy miesiące prawdziwą umowę. I...przed Świętami Bożego Narodzenia zrobiłam wylot. Polskie realia pracy u prywatnego przedsiębiorcy. A jak za dużo mówisz, powie Ci, że jesteś pyskata.

Tak wygląda moja kariera zawodowa. Jednak w głębi duszy mogę powiedzieć, że przez ten rok, dużo się nauczyłam, poznałam świetnych ludzi. Fajnie było. Ale się skończyło. Co mogłabym powiedzieć o nas kobietach? Jesteśmy niedoceniane, mało odważne. Ten rok wystarczył bym uwierzyła w siebie i swoje możliwości. Założyłam bloga literackiego. Ktoś mnie kiedyś zapytał, po co założyłam bloga o książkach, skoro teraz prawie się ich nie czyta? Dobre pytanie. Po co? Bo kocham książki, kocham słowo pisane, mam szacunek dla dobrej literatury, przede wszystkim polskiej. A prawie, nie oznacza, że wcale. Poza tym blog jest moim „trzecim dzieckiem”. Rozwijam poprzez niego swoją pasję. Chcę czytać, pisać. Uwielbiam nie tylko prozę, ale i poezję, przeprowadzam wywiady. Tu nie mam żadnych ograniczeń.

A potrzeby?  
Poza pracą chyba nie mam wygórowanych. Chciałabym się spełniać w dziennikarstwie. Wiem, że daleko mi do profesjonalizmu, ale byłam i jestem pilną uczennicą.

My, kobiety ze wsi nie jesteśmy gorsze, pod żadnym, jakimkolwiek względem. Po prostu takie wybrałyśmy sobie miejsce na ziemi. I jestem z tego dumna! Dlaczego? Myślę, że my sami tworzymy sobie bariery. Ograniczamy się. Odległości istnieją tylko w naszej mentalności. Dojrzeć do pewnych decyzji, to nic innego, jak pokonać swoje ego.

Kim jestem?
Matką, żoną, kobietą, która już nie boi się niczego. Jestem świadoma, wykształcona, zdrowa. Przecież kobieta, brzmi dumnie.

Agnieszka Krizel, 32l.
www.nietypowerecenzje.blox.pl

AgnieszkaKrizel
Czytaj więcej...
Subskrybuj to źródło RSS