Menu

logo tjk main 

Wywiad z Marcinem Szczygielskim

PRZECZYTAJ WYWIAD Z MARCINEM SZCZYGIELSKIM

SPECJALNIE PRZYGOTOWANY DLA CZYTELNICZEK TO JA KOBIETA

Z OKAZJI 3 URODZIN PORTALU

szczyg

 

Marcin Szczygielski – pisarz, grafik, dziennikarz i projektant wnętrz. Człowiek o wielu talentach. Autor kilku świetnych, różniących się tematycznie książek. Były dyrektor artystyczny polskiej edycji Playboya.

W wywiadzie dla portalu To Ja Kobieta mówi o tym czego najbardziej się boi, opowiada o swoich pracach, a także zdradza, dlaczego lubi pisać o kobietach.

 


 
To Ja Kobieta:
Bohaterami zarówno książki Les farfocles, jak i PL-BOY do kwadratu są osoby pracujące dla magazynów. Skąd wziął się pomysł napisania tych dwóch pozycji? Największy wpływ na Pana decyzję miało to, że sam jest Pan człowiekiem związanym z mediami?

Marcin Szczygielski:
Zacząłem pisać pierwszą książkę, gdy skończyłem trzydzieści lat - dosyć późny debiut. Wcześniej zajmowałem się głównie grafiką i przez spore grono osób byłem postrzegany jako pan od rysunków i projektowania czasopism. Zdawałem sobie sprawę, że jeśli chcę wyskoczyć z tamtej szufladki i zostać pisarzem - choć dużo czasu minęło, nim sam zacząłem tak o sobie myśleć - muszę napisać coś, co będzie trafne i przekonujące. Wybór tematu był więc oczywisty, zacząłem od pisania o tym, co znałem na wylot i w czym doskonale się orientowałem.

TJK:
Czy do stworzenia książek składających się na serie Les farfocles i PL-BOY do kwadratu nie skłoniła Pana może chęć zaspokojenia ciekawości zwykłych ludzi, dotyczącej wyglądu redakcyjnego życia?

MS:
Przede wszystkim była to moja prywatna potrzeba oczyszczenia się z tamtego etapu w moim życiu, które było pod wieloma względami ciekawe, ale pod wieloma wywoływało też u mnie moralnego kaca.

TJK:
Czytelniczki, które zapoznają się z Pana biografią dowiedzą się, że przez dosyć długi okres był Pan dyrektorem artystycznym polskiej edycji Playboya. Nie miał Pan wątpliwości, czy pisząc PL-BOYA, czyli... i Wiosnę PL-BOYA, ..., zostanie posądzony o brak obiektywizmu, wyolbrzymienie pewnych kwestii i przemilczenie innych?

MS:
Nigdy podobna myśl nie przyszła mi do głowy. Człowiek piszący beletrystykę siłą rzeczy tworzy historię subiektywną, nawet gdy sili się na obiektywizm. Ale PL-BOY i Wiosna to w dużej mierze zapis, oczywiście podkoloryzowany, wydarzeń, w których brałem udział.

TJK:
Ile jest w serii PL-BOY sytuacji z życia wziętych, a ile pozostaje tylko literacką fikcją? Marcin Szczygielski - PL-BOY kwadratu

MS:
Powiedziałbym, że dwie trzecie spraw opisanych w obu książkach wziąłem z życia - choć nie tylko z okresu mojej pracy w miesięczniku dla mężczyzn, ale także późniejszego, gdy pracowałem przy różnych magazynach kobiecych.


TJK:

Nie było żadnych obaw, co do tego, jak na książkę o samych sobie zareagują byli współpracownicy z Playboya?

MS:
Oczywiście, że były! Szczęśliwie ogromna ich większość podzielała mój punkt widzenia i książki przyjęła ze złośliwą radością, wybaczając mi drobne przytyki pod adresem ich samych - tym łatwiej, że w żadnym z PL-BOYów nie próbowałem wybielać siebie samego.

TJK:
W swoim bardzo bogatym życiu twórcy napisał Pan książki niezwykle odległe od siebie, jeśli chodzi o tematykę. Jak to możliwe, że raz pracuje Pan nad obyczajową powieścią dla kobiet, a za chwilę bez większych trudności odnajduje się jako pisarz literatury dziecięcej?

MS:
Piszę o tym, co mnie w danym momencie życia pochłania. Nigdy nie uważałem - odwrotnie niż większość ludzi zajmujących się literaturą - że pisanie powieści dla dorosłych jest ważniejsze od pisania powieści dla dzieci. Jeśli czuję, że pomysł, który przychodzi mi do głowy, jest dobry, ma w sobie potencjał i kryje się za nim ciekawa historia, a przede wszystkim nie pozwala mi o sobie zapomnieć, wrzucam go na warsztat.

TJK:
Czy nagłe zmiany kierunków literackich nie są męczące psychicznie i intelektualnie? Wymagają przecież zapewne ogromnego wysiłku i umiejętności doboru zarówno języka, jak i formy - każda grupa odbiorców ma inne oczekiwania, inne są drogi trafienia do niej.

MS:
Nigdy w ten sposób nie myślałem - jeżeli pisanie książki miałoby być dla mnie męczące, nie umiałbym tego robić. Nie dlatego, że potrafiłbym się zmusić, a dlatego, że po prostu efekt byłby fałszywy. Postaci, wydarzenia i rzeczywistości, które opisuję w książkach, żyją w mojej głowie. Mają swoje własne realia, język, tempo, smaki i zapachy. Pisanie książek przypomina podróżowanie - gdy jestem w danym kraju, obserwuję go, poznaję i odczuwam w sposób, który jest dla niego właściwy. Nie można przecież pojechać na Teneryfę w futrze i kalesonach, a na miejscu rozmawiać z jej mieszkańcami po norwesku.

TJK:
Zdarza się Panu miewać pokusę, by przenosić pewne wątki z jednej swojej książki do innej? Lub przedłużać życie bohaterów wrzucając ich do kolejnego tytułu?

MS:
Oczywiście! Kilka moich książek ma takie łączniki, ale ich odnalezienie pozostawiam Czytelnikom.

TJK:
Czy nieświadomie sprawia Pan, że jakaś część jednej książki przechodzi do kolejnej, nad którą Pan pracuje?

MS:
Tylko wtedy, jeśli ma to czemuś służyć.

TJK:

les farfocles RGBWracając do Les farfocles, obie książki (Nasturcje i ćwoki oraz Farfocle namiętności) składające się na to wydanie, są o kobietach i skierowane, jak się domyślam, do kobiet. Skąd mężczyzna bierze wiedzę konieczną do podjęcia takiego tematu? Czy przed rozpoczęciem pisania obserwował Pan kobiety ze swojego otoczenia?


MS:
Od zawsze kobiecy sposób postrzegania świata, emocjonalność i kobiece myślenie były dla mnie bardziej zrozumiałe, niż mechanizmy sterujące rozumami i sercami mężczyzn. Być może to skutek tego, że w dzieciństwie przebywałem prawie wyłącznie w otoczeniu kobiet, a może sprawa mojej orientacji seksualnej. Zapewne seksuolog do spółki z psychologiem rozwikłaliby zagadkę tej sytuacji w ułamku sekundy. Prędzej porozumiem się z kobietą niż z mężczyzną i to przekłada się na pisanie. Pisanie o facetach mnie męczy, pisanie o kobietach - nigdy.

TJK:
Nie zastanawiał się Pan nad tym, czy temat przedsięwzięty w Nasturcjach... i Farfoclach... nie jest zbyt płytki? Czytając opis książki można odnieść wrażenie, że jest to streszczenie scenariusza kolejnej hollywoodzkiej komedii romantycznej dla powierzchownych dziewcząt.

MS:
Oczywiście, że tak jest! I tak być miało. Pisząc Nasturcje i ćwoki chciałem stworzyć pastisz literatury kobiecej, która w tamtym czasie szturmem podbijała rynek księgarski w naszym kraju. Miała to być karykatura zarówno kryminału, jak i komedii romantycznej oraz przeciętnych bohaterek takich historii. Jednak, gdy Nasturcje powstały zorientowałem się, że polubiłem ich bohaterki ze wszystkimi ich słabościami i śmiesznostkami, a nawet powierzchownym sposobem myślenia. Zacząłem więc pisać Farfocle - nadal w tej samej konwencji, ale już z większą sympatią dla postaci.

TJK:
Furie i inne groteski - Marcin SzczygielskiFurie i inne groteski to z kolei zupełnie odmienna bajka. I znów Czytelniczki mogą poczuć się kompletnie zaskoczone, zważywszy na to, iż temat ponownie jest absolutnie niepowiązany z poprzednimi. Co w tym przypadku było bodźcem do tworzenia?

MS:
Przede wszystkim Furie i inne groteski nie są powieścią, a zbiorem sztuk teatralnych. W tym tomie znalazły się trzy moje scenariusze teatralne, które doczekały się realizacji scenicznej. Berek, czyli upiór w moherze - teatralna adaptacja powieści, Wydmuszka i tytułowe Furie. Każda z tych sztuk powstała w zupełnie innych okolicznościach z zupełnie innych powodów. A dlaczego postanowiłem je wydać? Chciałem udokumentować pewien etap w mojej pisarskiej karierze - oprócz scenariuszy w Furiach są także reprodukowane plakaty wszystkich spektakli i dokładne informacje o każdej z premier.

TJK:
Jaki problem chciał Pan poruszyć w Furiach...? Czego Czytelniczki mogą się tu spodziewać?

MS:
Każda z prezentowanych w tym tomie sztuk porusza inny problem, łączy je tylko to, że problem przedstawiony jest w krzywym zwierciadle. Berek opowiada o możliwości porozumienia ponad podziałami nie do pokonania. Wydmuszka o tym, że prawdziwa przyjaźń między kobietami może dać im większą siłę do walki z życiowymi przeciwnościami, niż miłość mężczyzny. Furie natomiast to farsa opowiadająca o konsekwencjach pewnych wyborów, których dokonujemy w życiu i o tym, że najmniej tak naprawdę znają nas i najmniej wiedzą o nas nasi najbliżsi.

TJK:
Dla prozaika napisanie dramatu było chyba nie lada wyzwaniem?

MS:
Pod pewnymi względami pisanie sztuk okazało się dla mnie łatwiejsze niż pisanie powieści. To w czym czuję się najswobodniej to dialog - pisze mi się sam, podczas gdy narracja wymaga ode mnie większego skupienia. Sztuka to dialogi, więc pisanie jej sprawia mi czystą przyjemność i mnóstwo zabawy, bo to o czym mówią moi bohaterowie i co z tych rozmów wynika niejednokrotnie dla mnie samego jest zaskoczeniem.

TJK:
POCZET RGBPoczet Królowych polskich - królowych, czyli kogo?

MS:
Poczet Królowych polskich to opowieść o kobietach, z których każda w szczytowym momencie swojego życia jest kobietą posiadającą istotną dla danej epoki pozycję i pewien rodzaj władzy. Pierwszą Królową jest Polka służąca w żydowskim domu w latach 20., de facto zajmująca pozycję bardziej uprzywilejowaną niż jej chlebodawcy i ostatecznie sprowadzająca na ich dom zagładę. Drugą jest jej córka, która zostaje aktorką i osiąga pozycję królowej polskiego kina w latach trzydziestych. Trzecią - wnuczka, która po wojnie doskonale odnajduje się w realiach komunistycznego kraju. Czwartą wreszcie, współczesną bohaterką, jest Magda Król, która znakomicie funkcjonuje w świecie korporacji i w niej zajmuje wysoką pozycję.

TJK:
Jaki jest główny przekaz Poczetu...?

MS:
Poczet Królowych polskich to w pewnym stopniu alternatywna historia naszego kraju obserwowana z punktu widzenia kobiet. Opowiada o niewygodnych sprawach, starannie zamiatanych w Polsce od dziesięcioleci pod dywan.

TJK:
Osoby, które wcześniej czytały książki Instytutu Wydawniczego Latarnik kojarzą zapewne, że jest Pan również autorem ich okładek. Skąd czerpie Pan pomysły do tworzenia oprawy graficznej tak wielu różnych tytułów?

MS:
Grafika przez lata całe była moim głównym zawodem i pasją. Choć dziś zajmuję się nią tylko dorywczo i raczej dla potrzeb własnych, to nadal daje mi sporo satysfakcji. Kiedyś byłem przyzwyczajony do projektowania reklam, okładek płyt i wreszcie czasopism seryjnie - średnio miesięcznie produkowałem ich po kilkadziesiąt. Dziś ograniczam się do siedmiu, czy ośmiu książkowych okładek rocznie - biorąc pod uwagę wcześniejsze doświadczenia, dziś projektowanie to dla mnie czysta przyjemność.

TJK:
Pracę nad którą z omawianych książek wspomina Pan najlepiej?

MS:
Każda z nich była ważna, każda była pewnym etapem w moim życiu. Pisanie daje mi ogromnie dużo satysfakcji i sprawia, że jestem szczęśliwy. Nie umiałbym wybrać jednego tytułu i powiedzieć, że praca nad nim była najciekawsza.

TJK:
Która z tych pozycji jest Panu najbliższa? Lub zawiera w sobie najwięcej odniesień do Pana własnych życiowych doświadczeń?

MS:
Każda z książek, które napisałem jest dla mnie ważna. Każda jest częścią mnie i każda dokumentuje stan mojego rozumu i emocji w czasie, w którym nad nią pracowałem. Wszystkie są więc mi jednakowo bliskie. Dziś na pewno nie napisałbym np. PL-BOYa w taki sposób, w jaki zrobiłem to dziesięć lat temu, bo po prostu jestem innym człowiekiem. Kiedy wracam dziś do tej książki, dostrzegam mnóstwo mankamentów, ale budzą one moje rozczulenie, bo uświadamiają mi kim wtedy byłem.

TJK:
Czytelniczki portalu To Ja Kobieta zapewne zaskoczy jeszcze jeden dość fascynujący fakt z Pana życia zawodowego. Otóż jest Pan autorem Kuchni na ciężkie czasy. Jak zapewne Pan zauważył, przy wcześniejszych pytaniach okazywałam swoje zadziwienie nad rozległością i różnorodnością podejmowanych przez Pana tematów. I nawet jeśli wszystkie inne Pana książki można jakoś ze sobą połączyć, to książki kulinarnej nie sposób chyba ustawić w jednym rzędzie przy PL-BOYU czy Furiach...?

MS:
Kuchnia na ciężkie czasy była jednorazową przygodą z kulinariami. Napisałem ją w hołdzie dla mojej nieżyjącej babci, która uwielbiała gotować i robiła to znakomicie. Zostawiła po sobie setki przepisów, uporządkowałem, przetestowałem i wydałem. Zresztą ja sam także lubię gotować.

TJK:
Nie boi się Pan, czy Czytelniczki i Czytelnicy nie stwierdzą w pewnym momencie, że jeśli ktoś jest od wszystkiego, to tak naprawdę jest od niczego?

MS:
Najbardziej w życiu boję się szufladek. Kiedy byłem grafikiem i postanowiłem pisać, znajomi - ku mojemu zdumieniu - reagowali wrogością. Jesteś grafikiem, zajmuj się grafiką i siedź na tyłku. Uświadomiło mi to, że ludzie mają ogromną potrzebę przylepiania etykietek. Najczęściej po to, aby przed samym sobą usprawiedliwić własny brak odwagi podjęcia nowych wyzwań i lęk przed zmianami. Nie chciałbym już nigdy w życiu znaleźć się w sytuacji, w której ostemplowano by mnie i włożono do kartoteki pod jedno konkretne hasło. Wierzę też w rozwój i poszukiwanie nowych form ekspresji - dlatego oprócz pisania robię i inne rzeczy. Czasami zajmuję się projektowanie wnętrz, kilka razy prowadziłem programy w telewizji, pracowałem w czasopismach jako ilustrator, dziennikarz, a nawet fotograf. Ostatnio zacząłem bawić się montażem i filmem, a nawet muzyką. Życie jest za krótkie, żeby dać się ostemplować i zamknąć w jednej zagrodzie. Lubię stać na rozdrożu i widzieć przed sobą wiele dróg. Wiem, że pisanie jest tą główną, najszerszą autostradą, którą chcę podążać, ale na pewno będę zmieniał pasy tak długo, jak długo silnik będzie pracował.

 

Wywiad przeprowadziła Beata KAPUSTA,

dziennikarka portalu To Ja Kobieta

powrót na górę