Menu

logo tjk main 

Alkoholowe królowe

Wszystkie lubimy się bawić, tańczyć, szaleć... Żyć chwilą i nie myśleć, że jutro trzeba wrócić do szarej codzienności. Mamy do tego prawo ale... nie przesadzajmy przy tym z napojami wysoko procentowymi. Bo choć niektóre wyskoki po alkoholu wydają się zabawne czy niewinne to mogą skończyć się dla nas boleśnie. Siniakami na ciele i duszy.

Alkoholiczka. Straszne słowo budzące drastyczne skojarzenia: z ubóstwem, bezdomnością, zaniedbaniem. Ale kobieta chora na alkoholizm nie musi być wcale życiową bankrutką topiącą smutki w kieliszku. Alkoholiczki to także pozornie zwyczajne, spełnione i szczęśliwe dziewczyny. Studiują, pracują, są w udanych związkach. Wiele z nich wcale nie pije codziennie. Pozwalają sobie „zaledwie” na sporadyczne imprezowe wyskoki...

Problem „okazjonalnych alkoholiczek” nie polega na regularności picia. Chodzi raczej o to, że kiedy już sięgają po drinka czy piwo, kompletnie tracą nad sobą kontrolę. Nie potrafią zapanować nad ilością spożywanych trunków i w efekcie często kończą imprezę leżąc pod stołem, tańcząc na barze albo też w ramionach przypadkowych mężczyzn. Nie mają świadomości swojego zachowania, upijają się do tego stopnia, że nie są w stanie ocenić w jak poważne tarapaty się pakują. Czasem kończy się na wstydzie i zażenowaniu odczuwanym gdy znajomi następnego dnia zdają im relacje z ich wybryków.

Niekiedy „alkoholowe królowe” lądują w izbie wytrzeźwień lub na posterunku policji. A bywa i tak, że cena wątpliwej zabawy jest dużo, dużo wyższa: oszołomione kobiety budzą się w cudzym mieszkaniu, nie mając pojęcia jak tam trafiły i do czego tak naprawdę doszło kiedy „urwał im się film”. A to już prosta droga do niechcianej ciąży, zarażenia chorobą weneryczną... Zresztą bądźmy brutalnie szczere: to także droga do utraty życia, bo oszołomiona, nieprzytomna kobieta jest wprost wymarzoną ofiarą dla wszelkiego typu zwyrodnialców.

Dziewczyny kochające imprezowe szaleństwa nie chcą słuchać tych argumentów. Nie dopuszczają do świadomości istniejących zagrożeń, żeby nie musieć rezygnować ze swego stylu życia. Pytanie brzmi: dlaczego pozbawione hamulców zachowanie jest im tak potrzebne do szczęścia?

Kiedy się upijają, przez moment rzeczywiście czują się wspaniale: wyzwolone, radosne, odważne, seksowne... i tak dalej i tak dalej. Owszem, alkohol daje przyjemne rozluźnienie i wprowadza w dobry humor, ale nie może on być warunkiem koniecznym dobrej imprezy. Jeżeli nie potrafimy bawić się na trzeźwo oznacza to, że mamy problem. Może to być nieśmiałość, nadmiar stresu w codziennym życiu, samotność albo zwyczajne znudzenie światem. Alkohol nie pomoże na żadną z wymienionych dolegliwości. Co najwyżej pozwoli na chwilę o nich zapomnieć, dając złudne poczucie wyzwolenia. Ale pijane szczęście jest z gruntu fałszywe: kiedy nasz świat wiruje, szumi nam w głowie i czujemy się jak królowe balu to faktycznie wyglądamy żałośnie: zataczamy się, potykamy i plącze nam się język...Brzmi okrutnie ale to prawda. Po pijanemu nie da się zawojować świata.

Ten artykuł nie ma być kazaniem. Ale jeżeli Twoje imprezowanie najczęściej kończy się urwanym filmem to może powinnaś się zastanowić czy nie czas aby przystopować?

Zadaj sobie kilka prostych pytań:
- Czy wiesz ile możesz wypić żeby się nie upić?
- Czy potrafisz powiedzieć sobie „dość” i w pewnym momencie zabawy zrezygnować z alkoholu?
- Czy koniecznie musisz poczuć „procentowy zawrót głowy” żeby wyjść na parkiet albo zagadać do mężczyzny który wpadł ci w oko?
- Czy kiedy się napijesz czujesz się bardziej atrakcyjna?
- Czy po imprezach budzisz się w swoim łóżku i bez „nieproszonych gości” u swojego boku?
- Czy następnego dnia pamiętasz wszystko co robiłaś na imprezie?
- Czy po imprezach cierpisz na „moralnego kaca”- jest Ci wstyd z powodu tego co robiłaś?
- Czy twoi znajomi są zmęczeni twoimi wybrykami na rauszu, czy narzekają, że muszą Cię pilnować albo, że jest im za ciebie głupio?

Jeżeli udzieliłaś odpowiedzi twierdzącej na którekolwiek z tych pytań... no cóż, w takim razie w Twojej głowie powinien odezwać się ostrzegawczy dzwonek. Lepiej trochę zwolnić i bawić się „grzeczniej” niż w pewnym momencie zorientować, że podczas alkoholowych szaleństw udało nam się zgubić nie tylko portfel czy klucze ale też godność i szacunek do samej siebie...

Katarzyna Lewcun, 25l.

Czytaj więcej...

Z pamiętnika woodstockowiczki

Tablica – Kostrzyn nad Odrą. Ile dłoni dotykało jej zanim dotknęła moja. Jedziemy mercedesem z przyczepą campingową. Dzięki Bogu dotrzemy wcześniej, wygodniej i żar z nieba nie zamieni campingu w saunę.

Mamy 31 lipca 2012, a droga dojazdowa do pól namiotowych jest już zablokowana przez pokojowy patrol i policję. „Przykro nam, ale nie ma już miejsc” – odparł młody mężczyzna charakteryzowany na hipisa, gdy podjechaliśmy pod barierkę. No cóż, zatrzymujemy się na parkingu po drugiej stronie, zapoznajemy się z sąsiadami, w tym 10 letnią Kingą i z Kanadyjczykami, którzy przyjechali z Berlina. Tłum ludzi szybko zapełnia puste, zielone miejsca otoczone taśmą. Okoliczne ścieżki i dróżki leśne stają się coraz bardziej tłoczne. A namioty z godziny na godzinę wyrastają jak grzyby po deszczu.

wood002Rozpoczął się XVIII Przystanek Woodstock, dla wielu ludzi to nie tylko niezwykły festiwal, ale dom, do którego wracają po całorocznej tułaczce.

Koncertowanie miało miejsce już 1 sierpnia w Wiosce Kriszny i na Małej Scenie. A nasz dzień zaczął się o 4 nad ranem za sprawą intensywnych rozmów przybyszów z zachodu. Nic dziwnego atmosfera Woodstocku narasta, a niepokonani nie kładą się spać. Warsztaty z szybkiego czytania rozpoczynały się o 9.00. Oczywiście, że powinnam tam być! Ile razy marzyło mi się błyskawiczne, jak za dotknięciem magicznej różyczki, przeczytanie Potopu czy Krzyżaków. Nim jednak mój organizm zaczął gromadzić energie po nieprzespanej nocy, przegapiłam lekcje gry na gitarze, ściankę wspinaczkową i warsztaty improwizacji kabaretowej. Temperatura rosła, a siedzenie w przyczepie stawało się coraz bardziej męczące. Ktoś na zewnątrz rozpoczął rozmowę, ktoś usiadł na trawie i zapalił papierosa. Zupełnie przypadkiem otoczyliśmy sięwood003 ludźmi z Bydgoszczy. Po szybkiej wymianie spojrzeń i uścisku dłoni razem parzyliśmy zupkę pomidorową z paczki.

Tłum ludzi jak fala podmyła nas, siedzących na trawie. I było już pewne, że muzyka i radość współtowarzyszy jest najlepszym akumulatorem naszych ciał. Później Marta pokazała nam tablice z napisem „free hugs” - darmowe uściski [przyp. red.] i nim dotarliśmy do pasażu zupełnie nieznajomi ludzie tulili się do nas z uśmiechem, wyzwalając jeszcze większą energię. Byli i tacy, z tekturowymi bilbordami, na których widniał napis ręcznej produkcji „przytulę umytych”. Ciężko jednak nie skłamać, nawet tym szczególnie obłoconym.
Występ kabaretu Łowcy B. ominął nas dużym łukiem, ponieważ przypływ fali jaka nas pochłonęła, dokonał się dopiero pod Dużą Sceną. Ciemność rozdarła na strzępy jasność nad Kostrzynem, a reflektory zaczęły pulsować ostrym światłem w rytm muzyki. I choć tego dnia Duża Scena pozostawała jeszcze pozbawiona głosu, po północy na całym polu dookoła zgromadzili się ludzie na nocne kino prezentujące ubiegłoroczny Woodstocku.

wood006Obudził nas deszcz. Przerażenie, że tam w epicentrum, panuje zamieszanie i nie jeden doświadcza powodzi całego „woodstockowego” dobytku. Nim przestało padać, przesiedziałam jeszcze dwie godziny w przyczepie wpatrując się w spływające po małym okienku krople. Chociaż na zewnątrz pogoda nadal nie obiecywała przyjemnego spaceru, wybiegłam z reklamówką na głowie i mokłam stopniowo, przybierając na wadze. Niepokonani wciąż istnieli! Jedni maszerując w kaloszach, drudzy tańcząc zupełnie boso w kałużach deszczu. Irokezy lekko naruszone, kolory włosów trochę wypłowiałe, lecz uśmiech ten sam. Przez mikrofon tuż przy scenie, ktoś powiedział: „kochani uważajcie na siebie,

dbajcie o sąsiadów”. Ta zasada sprawdza się na Woodstocku, ludzie zwracają uwagę na innych, są życzliwi. Jednak spośród 300 tysięcy ludzi, zawsze znajdzie się ktoś, kto pozbawi kogoś zęba, namiotu czy portfela.

Oficjalne rozpoczęcie Przystanku Woodstock, miało miejsce na Dużej Scenie o godzinie 15.00. Nawet Pan prezydent dodał kilka słów od wood007siebie i zniknął tak szybko jak się szybko pojawił. Koncert Vavamuffin otwierający festiwal, zgromadził tłumy na pola tysiąca, deszczowych jezior. A słońce powróciło wraz z pragnieniem, tym samym powodując wzmożony ruch w kierunku sklepu „Lidl”. Powędrowaliśmy na górkę ASP. Dwie, młode dziewczyny w białych koszulkach na których widniał obrazek z odnawialnym źródłem energii, zachęciły nas do puszczania latawców. Jednak wiatru nie było, ani w prawo, ani w lewo. Mój latawiec opadał, a sznurki innych zaczęły krzyżować się z moim. W końcu powiało. Silnie, ale z deszczem.
Tak jak na scenie zmieniali się wokaliści, tak i my zmienialiśmy mokre koszulki. A kiedy już odpuściliśmy, pozostało nam naturalne wysuszanie i ewentualna gęsia skórka. Wieczór upływał przy muzyce, kręgu znajomych i piwie. I choć koncertów nigdy nie za dużo, postanowiliśmy udać się do namiotu „Muzeum Powstania Warszawskiego” i patriotycznym porywem serca obejrzeć proponowany film „Pseudonim Anoda”. Obraz był klarownej czystości, uszy jednak bez namowy ciała, oddały się muzyce dochodzącej ze sceny. Tak naprawdę nieistotne było w którym miejscu znalazłeś się gdy scena zaczynała tętnić życiem, muzyka odnajdzie Cię, a Ty podążysz za nią.

wood009Rankiem przy pasażu dostrzegłam znów tekturowe bilbordy, było ich mnóstwo. Młodzież z Przystanku Jezus, myła wszystkim chętnym stopy, zapraszając na dyskotekę. Inni zbierali na powrót do domu, na piwo lub oferowali darmowy pocałunek. Pojawiły się także tabliczki o treści: „zbieram na zabicie Justina Bibera”, które cieszyły się ogromnym zainteresowaniem. Wyjście na pasaż do południa, kojarzyło mi się z przechadzaniem po ulicach miasta. Mnóstwo namiotów, w których można było kupić niespotykane koszulki, okulary czy zwyczajnie podładować telefon i wysłać kartkę. Także kąpiel tysięcy ludzi naraz wydawała się czymś naturalnym, a woda solidaryzowała. Jednak bez wątpienia najgorszym momentem w całym wodostockowym urlopie było zmierzenie się z wejściem do „toi toi’a”, gdzie swoje potrzeby załatwiało się z zegarkiem w ręku i koszulką zasłaniającą nos.

Przejedzona chlebem z pasztetem i zupką pomidorową, przy popołudniowym koncertowaniu wybrałam godny spożycia obiad, a mianowicie ziemniaki z kefirem. I nawet jeśli nie zdołałam wszystkiego zjeść, znaleźli się i tacy, którzy z głodu plastikowy talerzyk doprowadzili do ponownej czystości.wood010
Mój analogowy zenit stracił ostatnie wolne klatki, na paradę super bohaterów z miasteczka galaktycznego i przejazd motocyklistów wzdłuż pasażu. Głośne warczenie silnika i mężczyźni w ciemnych skórach o wyglądzie wikinga, przyprawiali godny dobrego smaku festiwal. I choć nie wiem czy przechodzący obok nas rycerz w zbroi odnalazł swojego konia, a plastikowa butelka na sznurku imitująca psa rzeczywiście dała głos. Woodstock to najlepszy, barwny festiwal, pełen kurzu, dziwacznych ludzi i ich strojów. To pokaz siebie. Swojego ja, które bywa nade wszystko zabawne i fantastyczne.

Siedzę na górce ASP wspominam swój przyjazd i myślę o powrocie. Pędzą obok mnie dwaj mężczyźni w kaskach, ścigają się na rowerach. Ten młodszy przegrywa. Ma gorszy rower i mniejszą, tylnią oponę. Krzyczymy: „dawaj, dawaj”. Finiszują, przewracając się. Zachodzi słońce, ostatni raz spoglądam na barwne grzyby, porastające całe pole namiotowe, których nie spotkam w żadnym innym lesie, tylko tu i dopiero za rok. Inni płaczą. Pożegnania przecież należą do najtrudniejszych.


Tekst i foto:
Magdalena Sobczak

 


 

5-12

 

Ten artykuł oraz wiele ciekawych innych przeczytasz w naszym
magazynie-miesięczniku TO JA KOBIETA. ZAPRASZAMY!

 

Czytaj więcej...

Relacja z koncertu promocyjnego książki „Spotkania” Justyny Reczeniedi

29 czerwca 2012 r. w zaciszu starych dębów w Teatrze Letnim odbyła się promocja książki „Spotkania” Justyny Reczeniedi w Milanówku Mieście-Ogrodzie.

Było to niezapomniane SPOTKANIE – indywidualna podróż po kobiecej duszy przy dźwiękach muzyki w jazzowych i latynoskich klimatach. Autorka książki nie jest tylko pisarką, ale przede wszystkim śpiewaczką i dlatego postanowiła wprowadzić publiczność w nastrój swoich opowiadań poprzez śpiew i muzykę.

Towarzyszył jej zespół prawdziwych wirtuozów w składzie: Marcin Olak – gitara, Konrad Kubicki – kontrabas, Szymon Linette – perkusja. Usłyszeliśmy „Over the rainbow”, „Moon river”, „Autumn lives” „Summertime”, „Besame mucho” i in.

Fragmenty książki przeczytała Magdalena Koperska – wydawca książki, prezes wydawnictwa "ANAGRAM". Licznie zgromadzona publiczność mogła usłyszeć odpowiedzi na intrygujące pytania, które zadawała autorce Kinga Wojciechowska – redaktor naczelna i wydawca "PRESTO", nowego magazynu o muzyce klasycznej. Gospodarzem wieczoru była Anna Osiadacz – dyrektor Milanowskiego Centrum Kultury.

Po koncercie wspaniała aura pogodowa pozwoliła na podpisywanie książek, degustację wina, rozmowy i miłe spędzanie czasu z Justyną Reczeniedi i jej gośćmi. Artystka wyglądała przepięknie w kreacji od Kamy Ostaszewskiej – delikatnie połyskującej sukni z tkaniny wysadzanej cekinami, długiej, ale przezroczystej – specjalnie zaprojektowanej na ten wieczór.

A oto jak uroczystość zapisała się w pamięci tych, którzy tam byli:
„Piękny był ten wieczór...Delikatne trele wieczorne ptaków wplatały się w subtelną ekspresję słów i dźwięków... (...) Wiele jest piękna w tym świecie, jak świadczą różne źródła typu "Beautiful Planet Earth", ale w przypadku Justyny jest to jakaś zdolność do tworzenia środowiska, w którym to piękno może funkcjonować. A to środowisko można nazwać prawdziwym kulturalnym rajem. Nie tworzonym przeciwko komuś, z wiecznym poczuciem krzywdy, z kompleksami, ale czymś bardzo konstruktywnym, pozytywnym. Justyna zdaje się mówić: to tylko od nas zależy, czy świat będzie lepszy, czy ludzie bardziej będą wobec siebie życzliwi...No i tak się właśnie dzieje...”
Lech Koczywąs

„Cudowne SPOTKANIE... Bardzo dziękuję”
Grażyna Borowiecka

„Byliśmy tam.
I to był piękny wieczór po ciężkim dniu.
Jak miło nam było wśród ludzi zasłuchanych w muzykę i literaturę. Ten wieczór był gorący i swingujący. Ale nam też go już nikt nie odbierze.”
Krzysztof Rodakowski

„Żałuję, że mamy tylko jedną książkę, bo może to być przyczyną konfliktu rodzinnego, ale kto pierwszy ten lepszy. (...) Ogromnie miło było poznać tylu wspaniałych Przyjaciół. Cóż potwierdza się stara prawda, że wspaniali ludzie otaczają się równie wspaniałymi przyjaciółmi.”
Tadeusz Deszkiewicz

„Spotkania” Justyny Reczeniedi są już do nabycia na stronie Wydawnictwa ANAGRAM http://www.anagram.com.pl/product/359071 

fot. J&R Stefanowicz SARA STUDIO

 

View the embedded image gallery online at:
https://www.tojakobieta.pl/tag/imprezy.html#sigProIdde79a8fdb3

 


 

4-12

 

Ten artykuł oraz wiele ciekawych innych przeczytasz w naszym
magazynie-miesięczniku TO JA KOBIETA. ZAPRASZAMY!

Czytaj więcej...

Kolejne lato, kolejne festiwale… czyli czemu warto jeździć (relacja z Open’era 2012)

Tradycyjny początek lipca – jak każdego roku, trzeba zapakować siebie i mylove, żeby udać się w kierunku nieprzewidywalnego, polskiego morza.

Rok za rokiem uczęszczam na Open’era. W sumie od 2006 roku – czyli szmat czasu, ale akurat teraz natchnęły mnie całkiem nowe spostrzeżenia, być może to za sprawą mniejszego, w tym roku, natłoku fanów muzyki, a o wiele większego fanów pokazania się w super ciuchach na trawniku. Podsumowanie festiwalu jest dość proste: jak zwykle warto było jechać, pomimo wielkiej w tym roku mojej niechęci, braku czasu, potrzeby zapadnięcia się we własne sprawy.

babanaplazyPo pierwsze muzyka. Koncert na żywo to jednak inny rodzaj doznania estetycznego. Płyta, płytą – Björk na pięknym nowym winylu mnie znudziła, natomiast na scenie – nie da się opowiedzieć, bo to inna myśl, którą na szczęście łapię i obejmuję. Kto nigdy nie widział/słyszał, jest to życiowy mus, jeśli ktoś lubi sztukę i muzykę, ogólne wrażenia i w ogóle ciekawe klimaty. New Order – z sentymentu, The Kills – kobieta o rewelacyjnych włosach, generalnie drugi plan sceny z 4 panami w czerwonych maskach, też był niczego sobie. Mumford and sons – ciut spóźnione przez mega burzę z piorunami (co jak wiemy na otwartym terenie nie jest przyjemnością maksymalną), Franz Ferdinand (który na początku był delikatnie mówiąc niepewny, a potem … nadal jest to jeden z lepszych koncertowych zespołów), Ting Tings (bez komentarza, rewelacyjni), Bat for Lashes (to samo co TT), Friendly Fires (to co poprzednie), dla dołujących opener2klimatów The xx, The Cardigans, Bon Iver (warto było być i mieć matę do posiedzenia na trawie), dla odważnych Penderecki/Greenwood (wrażenie takie sobie, ogólnie klimat do zalegającej w tym dniu mgły był niesamowity, jednak oby mniej takich eksperymentów, bo nie będę silić się na zrozumienie). Patriotką nie jestem, ale byłam na: Nosowskiej; mnie znudziło, poza tym samo brzmienie było dziwnej bat-for-lashesjakości (z Nosowską łączy mnie tylko to, że też bym chciała Bowie’go na Openerze:)); za to zaskakująco dobrze wypadł zespół Très.B – nie znałam (aż wstyd), ale poznałam – i dlatego też warto pojechać na festiwal – można zostać spokojnie pozytywnie zaskoczonym. O reszcie nie wspomnę, bo ogólnie po prostu dobre wrażenie.

Po drugie moda. Warto pooglądać. W tym roku była bardzo ok Fashion Stage. Projektanci już ciut bardziej rozpoznawalni, którzy pojawiają się to tu to tam. Generalnie hitem były koszulki SHE/s A RIOT i bola (którą też można kupić w KontenerART nad Wartą). Pokazy ciekawe (Anniss, Roth, Kula, Hawrot itd.), czasem ciut chciałoby się przyśpieszyć chód modelek, bo z zegarkiem w ręku – czekały inne atrakcje openerowe, ale ogólnie warto było wpaść i podyskutować.thekills

Sama moda kwitnie też wśród uczestników festiwalu. Naprawdę jest co pooglądać, chociaż moje, z natury praktyczne podejście do sprawy zawsze walczy z mega tolerancją, na wszystko co widzę na festiwalu. Pogoda w tym roku również pokazała co potrafi i dzięki przekroju pogodowemu można było poobserwować i fajne kalosze i fajne japonki (które wcale nie zostały wymienione na kalosze, kiedy błoto gdyniaosiągnęło swe maksimum możliwości).
Powoli na szczęście marginalizuje się Ray-ban’owy atak klonów, na rzecz innych ciekawych i indywidualnych pomysłów (nie chodzi mi o gościa obklejonego taśmą klejącą, ani tego przebranego za krokodyla – jeśli ktoś go zauważył). Hitem nie są wcale kalosze z napisem „Hunter”, a wszystkie inne, prym wiodą zwykłe gumowe, czarne kalosze do jazdy konnej – pod kolano. Idealne jeśli ktoś chciał koniecznie założyć sukienkę lub szorty. Generalnie w tym roku, tak jak napisałam wcześniej, było o wiele więcej do oglądania, niż w zeszłym zakapturzonym roku. Nadal tylko nie wiem po co komu na Open’erze torby-chanelki, buty na obcasach i wygląd jakby się ktoś wyrwał na 5min. z zebrania zarządu (no chyba, że się wyrwał i nie miał innej opcji). Styl jest również dopasowywaniem się do okoliczności, inaczej zaczyna być śmiesznie, wychodzą kompleksy i staranie się na siłę. Ogólnie jest tam trochę podejścia – hulaj dusza, piekła nie ma. Pełen luz w stylizacjach. Czasem mocno przekombinowanych, czasem naprawdę ok. Typy były też opisywane w zeszłorocznym wydaniu relacji festiwalowych.

japseudoartystycznefotoPo trzecie pogoda. Czy ktoś kiedyś zastanawiał się czy fajnie jest błądzić we mgle, błocie, słońcu, deszczu przez wielkie pole, czasem nawigując się tylko o światełkach lub dźwięku? Poleżeć na trawniku o 1 w nocy i słuchać koncertu? Niesamowite wrażenia, przy zapewnionej maksymalnej ochronie dóbr własnych. Open’er, jest bardzo spokojnym festiwalem, wyluzowanym, ale nie ma nic wspólnego z zapijaniem się na umór, mówiąc kolokwialnie po poznańsku „bamberstwem, penerami” i tego typu ciekawostkami, których często przyciągają takie imprezy (pewnie tutaj jest za drogo).tresb

Po czwarte Trójmiasto. W zasięgu ręki. Oprócz średniej jakości plaży (w tym roku z sinicami), jest wiele innych ciekawostek. Można powłóczyć się po Sopocie, pogadać z Panem Wojtkiem Cejrowskim (ma swój „stragan” przy „Monciaku”). Zjeść zupę rybaka. Gdańsk – nie mumfordandsonsmuszę chyba reklamować – jest cudny. Gdynia – z ciekawostek, wycieczki po porcie, na których okazuje się, że ten cały port został wykopany łopatami, nie żadnymi mechanicznymi urządzeniami, ale zwykłymi łopatami – robi wrażenie. Poza tym, o rzut beretem jest Malbork – niby stała atrakcja turystyczna, ale szkoda nie być. Jak ktoś lubi, to zatoka, jest bardzo ok do pływania na Kite’ach. Można też pospać na plaży (to jest też w sumie ok zajęcie, po nieprzespanej nocy), nie mylić z opalaniem (leżenie plackiem i przewracanie się z pleców na brzuch i z brzucha na plecy, w jednej ustalonej pozycji, jakoś trąci mi marnowaniem życia, w imię ciemniejszych nóg = nie opłaca się).

PS.: Z nadchodzących, warto też poznać Impact (RHCP), Coke (Kraków, Placebo, The Killers, Snoop…, The Roots – warto), poza festiwalami – oczywiście obowiązkowy jest Coldplay (kto nigdy nie był, nie wie co traci), mniej obowiązkowa Madonna (różnie z nią bywa), Bryan Adams – mocno przedrożone bilety, ale cóż, facet wie jak grać na koncertach!




4-12


 

Ten artykuł oraz wiele ciekawych innych przeczytasz w naszym
magazynie-miesięczniku TO JA KOBIETA. ZAPRASZAMY!

Czytaj więcej...

Miss Bikini International z Nicole

W ostatni dzień czerwca 2012 odbyły się w Czerwonaku wybory Miss Bikini International, w których brało udział 20 finalistek, najładniejszych dziewczyn z całej Polski. Wygrała Dominika Kucharczyk a drugie miejsce zajęła Anita Sikorska.

Imprezę prowadził pełen humoru Jerzy Kryszak.
W suknie ślubne ubierał oczywiście Salon Mody Ślubnej NICOLE.

Czytaj więcej...
Subskrybuj to źródło RSS