Menu

logo tjk main 

Praca wśród samych mężczyzn – jak nie dać wejść sobie na głowę?

Kiedy poszłam na rozmowę w sprawie pracy, wśród „złotych” pytań usłyszałam: czy poradzi sobie pani w męskim zespole? Oczywiście – odparłam bez zastanowienia.

Dopiero, gdy dostałam tę pracę zaczęłam się zastanawiać, jak to faktycznie będzie. Ja sama i dwudziestu facetów. Na szczęście okazało się, że wiekowo jesteśmy zbliżeni, więc szanse, że się dogadamy wzrosły. Faktycznie dzięki temu, że różnica była znikoma, mieliśmy wiele wspólnych tematów i było zdecydowanie łatwiej.

Z natury jestem osobą konkretną i wiem, czego chcę. Tym razem jednak sama nie wiedziałam. Chciałam i się bałam. Z jednej strony praca z samymi mężczyznami, ciekawe doświadczenie, a z drugiej taka „psiapsiółka” z biurka obok, bratnia dusza która rozumie kobiece rozterki to skarb. Tylko ona rozumie wahania hormonalne, złość na męski ród, zauważy nowe wystrzałowe buty i nową fryzurę.

Otóż Drogie Panie, nic bardziej mylnego! Zdziwiłybyście się ile mężczyźni widzą, a ile są w stanie powiedzieć. Od razu zauważają zmiany w wyglądzie, od razu wszystko komentują. Są tak bezpośredni, że czasem aż za bardzo. Ale wbrew pozorom to naprawdę coś fantastycznego. Zero niedomówień, kawa na ławę, zawsze. To nic, że są większymi plotkarami niż kobiety, to nic, że często więdną mi uszy, gdy słucham ich komentarzy na temat płci pięknej. Ale są szczerzy, bezpośredni a co najważniejsze i najbardziej przydatne, bardzo podatni na kobiece wdzięki.

Zdarzyło mi się ubrać do pracy spódniczkę, gdyż głównie preferuję spodnie – zwłaszcza w pracy z samymi mężczyznami. Wywołało to wielki szum, a ja delikatnie rzecz ujmując czułam się jak zwierzę w zoo – obserwowana i oceniana. Okazało się jednak, że to kobiece ubranie działa cuda. Cały dzień wszyscy byli wyjątkowo mili i jeszcze bardziej uczynni niż zwykle. Zadziwiający fenomen spódnicy!

Nie zdarza się, żeby odmówili pomocy kobiecie. Nawet nie zdają sobie sprawy ze stopnia manipulacji, jakiej są poddawani. Każdy chce być bohaterem, więc naprawdę łatwo ich sobie wychować. Wydaje im się, że jesteśmy takie bezradne, a tak naprawdę często robią po prostu to, czego dokładnie od nich oczekujemy, a dzięki temu czują się jak prawdziwi bohaterzy.

Dystrybutor z wodą nigdy nie jest pusty, nigdy nie pozwolą, aby taka krucha i delikatna istotka dźwigała ciężkie rzeczy, więc przy wszelkiego rodzaju przemeblowaniach i zmianach „ekipa remontowa” jest na miejscu.

To prawda, że obce im są wahania hormonalne, ale są tak spostrzegawczy, że doskonale widzą kiedy nie należy wchodzić nam w drogę i nie drażnić, bo to ta „gorsza faza cyklu”. Wtedy są zdecydowanie ostrożniejsi i grzeczni, nawet darują sobie dowcipy i zaczepki, które mogłyby dołożyć oliwy do ognia.

Jednak konsekwentnie i od początku trzeba im pokazać na ile mogą sobie pozwolić. Uwierzcie, że czasem trzeba nimi porządnie potrząsnąć, gdy zapomną, że w pokoju jest kobieta. Nie raz trzeba użyć ostrych metod wychowawczych, a nierzadko nawet typowo męskich, konkretnych i niecenzuralnych epitetów, które zrozumieją zawsze. Dosłownie, nic nie działa lepiej niż kilka przekleństw rzuconych w powietrze. Jeśli od początku pokaże im się dobitnie na ile mogą sobie pozwolić to jest dużo łatwiej. Wiadomo, że czasem wymagają szybkiego przypomnienia jakie są granice, bo mają dobrą pamięć, lecz krótką.

Niewybredne żarty, komentarze odnośnie fazy cyklu, rozprawki na temat tego, jakie to my kobiety jesteśmy, okropne i marudne.

Zdarzyło się też nie raz, że próbowali narzucić mi swoje zdanie nawet odnośnie błahostek (ja mówiłam, że przez klimatyzację jest za zimno – oni że nadal jest za ciepło), twierdząc, że jestem w mniejszości i nie mam nic do gadania. Nic bardziej mylnego, ale próbowali i próbowali. W końcu poznali się na mnie i przekonali się, że „nie pozwolę sobie w kasze dmuchać” i dali spokój.

Są jak duże dzieci. Potrafią bez końca rozmawiać o grach komputerowych. Kłócić się kto lepiej zna się na samochodach, rozprawiać o nowościach technicznych, nie mówiąc już o temacie morze – kobiety.

Ile ciekawego można się od nich dowiedzieć o nas samych, kobietach. Oczywiście oni są idealni, bo to nam ciągle czegoś brakuje. Potrafią plotkować lepiej niż niejedna kobieta, tyle tylko, że oni nie uznają tego w kategoriach plotkowania, ale stwierdzania faktów.

Gdy kiedyś próbowałam uświadomić im, jakimi są „plotkarami” myślicie, że w ogóle to zrozumieli? Spojrzeli na mnie jak na nienormalną, bo przecież oni tylko „rozmawiają” a rozprawka na temat wyglądu jednej z koleżanek, to absolutnie nie obgadywanie ani plotkowanie. Cóż, zwał jak zwał, ale naprawdę czasem lepiej wyjść na kawę lub papierosa i wrócić, gdy skończą „rozmawiać’. Nie mówiąc już o dowcipach, które często mogliby sobie podarować, bo śmieszne są tylko dla nich, a często i na niskim poziomie.

Tyle tylko, że to wszystko blednie jeśli można z nimi wyjść na wspólne piwo (tylu ochraniarzy nie ma żadna gwiazda), gdy naprawią nieposłuszny komputer, gdy doradzą co zrobić, jak zepsuje się auto. Wspólna impreza firmowa to raj, tylu mężczyzn wokół, którzy chronią przed natrętami. A i partnera do tańca nigdy nie zabraknie.

Nie obgadują za plecami, nie knują, nie są podstępni.

Potrafią rozśmieszyć do łez, lub doprowadzić do białej gorączki. Choć mogliby czasem pamiętać, że jednej jedynej kobiecie w dniu jej święta można kupić kwiatek - szczerze i bez ogródek, nie wyobrażam sobie już pracy w innym zespole.

Jak sobie poradzić w tak męskiej drużynie? Nie ma na to jednej recepty. Są różni ludzie, czasem zgrać się po prostu nie da. Najważniejsze to nie być Sierotką Marysią i zawsze bronić swojego zdania, bo mniejszość nie jest na straconej pozycji! Czasem trzeba to tylko dobitnie pokazać i najlepiej od razu. Zdarzają się mężczyźni, dla których fakt, że pracują z „babą” to nie lada problem. Mi jednak nigdy nie dali tego odczuć. Wręcz przeciwnie, usłyszałam kilka razy że fajnie, że jestem.

Mimo, że czasem mam ich serdecznie dosyć (i tej wiecznie rozkręconej maksymalnie klimatyzacji), tak naprawdę po długim niewidzeniu tęsknię za „moimi łobuzami”. Z nimi nigdy nie jest nudno, to na pewno. Znają mnie i wiedzą, że gdy się narażą to nie ma zmiłuj, potrafię skutecznie nimi „potrząsnąć” i doprowadzić do porządku. Ale to „złote chłopaki” jak mawiają niektórzy.

Życzę wszystkim takiej drużyny w pracy. Ja nie zamieniłabym swojej na żadną inną a wiecie, dlaczego? Bo czasem potrafią sprawić, że czuję się wśród nich jak Królewna wśród Krasnoludków – miło i bezpiecznie, a i przygód nie brakuje.

Magdalena Zbytek-Książkiewicz, 30l.




5-12


 

Ten artykuł oraz wiele ciekawych innych przeczytasz w naszym
magazynie-miesięczniku TO JA KOBIETA. ZAPRASZAMY!

Czytaj więcej...

Sprzątaczka, nauczycielka, prezes korporacji - czy jesteśmy sobie równe?

Jak często zapominamy o przysłowiu „żadna praca nie hańbi”? Słysząc o „obciachowym” zawodzie zazwyczaj myślimy: ucz się ucz, bo nauka to potęgi klucz, kto zdobędzie wszystkie klucze ten zostanie… no właśnie drogie czytelniczki, kim zostanie? Czy musimy zdobyć wszystkie klucze, by podbić świat? Oczywiście, że nie! To, kim zostajemy, jaki zawód wykonujemy zależy od wielu czynników.

W dzieciństwie każda z nas marzy o zawodzie aktorki, piosenkarki, lekarza lub tak jak ja, „podawaczki w samolocie”. Z biegiem lat rozwijamy swoje pasje i uczymy się jak zdobyć coś, na czym nam zależy. Czasem jednak los płata nam figla i musimy podejmować trudne decyzje. Właśnie takie decyzje w późniejszym czasie oddziałują na naszą przyszłość.

Największy wpływ na wybór naszej dalszej ścieżki życiowej ma środowisko rodzinne, w jakim dorastamy. Niekiedy zdarza się, że to rodzice wywierają na nas presję, a my z obawy przed „siłą wyższą” zgadzamy się na takie, a nie inne rozwiązanie. Rola, jaką pełnią nasi opiekunowie w kreowaniu nas samych, jest w takim stopniu ważna, w jakim postrzegamy rodziców, jako wzór do naśladowania. Istotnym czynnikiem, który wpływa na takie postrzeganie świata jest poziom wykształcenia rodziców. Im lepiej wykształcona rodzina, tym bardziej preferuje zawody dla córki, mające związek z przedsiębiorstwem czy architekturą. Z drugiej strony mamy rodziny z niższym wykształceniem, takie, które oczekują od swoich pociech pracy w sektorze handlowo-usługowym lub jako „konserwator powierzchni płaskich”.

Jedną z takich pociech jest dzisiaj już 64-letnia Alicja: Pochodzę z rodziny robotników. Ojciec pracował na budowie, a mama sprzątała w biurze. Moim marzeniem było zostać krawcową. Ale odkąd pamiętam słyszałam tylko „minimum wykształcenia i do roboty! Nie będziemy trzymać pod dachem darmozjada.” Nie miałam wyjścia. Skończyłam siedem klas i bez większego zaskoczenia poszłam w ślady matki. Sprzątałam większość swojego życia. Studia? Studia są dla wybranych - to elita.

Takich osób jak Alicja jest dziesiątki, jak nie setki. Świat idzie naprzód, ale poglądów zakorzenionych od pokoleń nie da się tak szybko zmienić. Wpływ rodziców i strach przed nieznanym, często sprawiają, że decydujemy się na sprawdzone rozwiązania. Ciekawe jesteście, kim z zawodu jest jedna z jej córek? Tak, też poszła w ślady matki.

Na pewno nie raz przeszła Wam przez głowę myśl „Do czego jest mi potrzebna szkoła? Życie nauczy mnie wszystkiego.” Dziewczyny, nic bardziej mylnego! Dawno temu ktoś wpadł na tak genialny pomysł, by stworzyć instytucję, w której młodzi ludzie nie tylko będą uczyć się pisać i liczyć, ale też uczyć się jak myśleć i rozwiązywać problemy. To właśnie szkoła lub później uczelnia ukierunkowuje nasz tok myślenia i pozwala nam odpowiedzieć na dwa podstawowe pytania - kim chcę być i jak to osiągnąć? Trzeba tylko wiedzieć gdzie znaleźć odpowiedzi. Myślicie teraz - „co ona wie”. Wiem, że istnieją różne stowarzyszenia, które pomagają określić się w życiu, odkryć talenty i zastanowić się, która droga jest najodpowiedniejsza. Ale trzeba pytać! Nie bójmy się zadawać pytania, w końcu po coś mamy język.

Często występuje tzw. mechanizm obronny, który pozwala nam na wytłumaczenie się przed samą sobą, jeśli strach hamuje nas przed działaniem. I tak tłumaczymy sobie „nie umiem”, „nie potrafię” przez „przecież nie skończyłam studiów” lub „kończę kierunek, po którym nie ma pracy.”

Wszystkie jednak wiemy, co to znaczy ciężka praca i zaangażowanie. 26-letnia Ola tak wspomina swoją drogę do kariery w oświacie: Zawsze chciałam iść na studia o profilu nauczycielskim. Przez całe 5 lat udzielałam korepetycji dzieciom i młodzieży. Ale kiedy zorientowałam się, jak mało zarabia przeciętny humanista, przeraziłam się. Próbowałam zdobyć lepiej płatną pracę, ale oprócz kelnerowania, nic innego nie udało mi się znaleźć. Wtedy znajomi podpowiedzieli mi, żebym udała się do biura karier. Byłam sceptycznie nastawiona do tego pomysłu, ale co szkodzi spróbować. W biurze bardzo miła Pani zaoferowała mi pomoc i razem zastanowiłyśmy się, jaki rodzaj pracy będzie dla mnie satysfakcjonujący pod względem pasji i zarobków. Dziś uczę na dwóch etatach. Nie zarabiam milionów, ale praca daje mi radość i czuję się spełniona w każdym znaczeniu tego słowa. Na własny sposób podbijam świat!

Prawdą jest, że ten od dawna wyczekiwany XXI wiek, to nic innego jak „wyścig szczurów” i walka o prestiż i uznanie. Prawdą jest też, że wymaga się od nas sterty papierów potwierdzających nasze kwalifikacje i umiejętności. A jeśli nie możemy pochwalić się trzema kierunkami, dwiema podyplomówkami, praktykami w renomowanych firmach, to jesteśmy gorsze? Niejednokrotnie mamy również do czynienia z sytuacjami, w których nie zostajemy docenione, nawet z takim bagażem doświadczeń.

W takim położeniu znalazła się 46-letnia Danuta: Ukończyłam Prawo i Administrację. W trakcie studiów dorabiałam sobie, jako niania lub kelnerka, a w międzyczasie udzielałam się w stowarzyszeniu studenckim. Po obronie zaproponowano mi staż w jednej z firm ubezpieczeniowych, co było dla mnie szansą na rozwój mojej świetlanej przyszłości. Start w życie zapowiadał się bajecznie. Już widziałam siebie jak wspinam się po szczeblach kariery, gdy nagle na kilku rozmowach kwalifikacyjnych usłyszałam, że życiorysy i doświadczenia innych kandydatów przedstawiają się o niebo lepiej. Tyle starań o uznanie podczas studiów i na stażu, a tu proszę. Tylko jedna myśl krążyła mi po głowie „ja nie znajdę pracy”. Wychowano mnie jednak w przeświadczeniu, że aby zdobyć wymarzony cel, nie wolno się poddawać. Tak też zrobiłam. Skoro nikt nie chciał widzieć mnie na stanowisku w swojej firmie, założyłam własną. Teraz to ja decyduję, kto ma ze mną pracować, a kto nie. Jestem Panią własnego losu.

Snuć marzenia może każda z nas, ale nie każdej pozwala się na ich realizację i spełnienie. W dużej mierze jest to uzależnione od statusu i motywacji ze strony rodziny, miejsca zamieszkania czy naszych oryginalnych pomysłów na życie. Ktoś kiedyś powiedział „ Nie ma po co rano wstawać, jeśli nie ma nadziei”. To właśnie nadzieja sprawia, że jesteśmy sobie równe. Może moje bohaterki różnią się wykształceniem czy sposobem patrzenia na świat, ale mają coś wspólnego - wierzą w lepsze jutro i... są rodziną. Z pokolenia na pokolenie przekazały sobie nadrzędną wartość: „Nie oceniaj po zawodzie.”

Dziewczyny, pamiętajcie! Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Życie nie składa się z samej pracy. Oprócz tego mamy również nasze drugie połówki, dzieci, przyjaciół i wszystko to, dzięki czemu czujemy się szczęśliwe i co daje nam satysfakcję. Nie szufladkujmy innych, bo nigdy nie wiadomo, co przyniesie nam przyszłość.

Paulina Nawrocka, 23l.
etnolingwistyka UAM




5-12


 

Ten artykuł oraz wiele ciekawych innych przeczytasz w naszym
magazynie-miesięczniku TO JA KOBIETA. ZAPRASZAMY!

Czytaj więcej...
Subskrybuj to źródło RSS