Menu

logo tjk main 

Woodstockowa moda

Miłość, Przyjaźń, Muzyka! To hasła tegorocznego, 19 Przystanku Woodstock, który po raz kolejny odbył się w Kostrzynie. Według wstępnych danych około 450 000 ludzi od 1 do 3 sierpnia 2013 r. wspólnie bawiło się nad Odrą.

Różnorodność muzyczna miała znaczny wpływ na stylizacje woodstockowiczów. Było to zauważalne na całym obszarze festiwalu. Królowały przebrania superbohaterów, zakonnic, zwierząt, legendarne kostiumy Borata, oraz te bliżej niezidentyfikowane. Również pogoda uwarunkowała odpowiednie ubiory, słupki rtęci każdego dnia przekraczały 30 stopni C. W takich warunkach najczęściej można było spotkać dziewczyny w krótkich szortach, górach od strojów kąpielowych czy luźnych topach. Jednak wiele uczestniczek pokazało, że da się pogodzić wysokie temperatury z woodstockowym charakterem, własnym stylem i wygodą.

Trzy dni festiwalu doskonale nadawały się na modowe eksperymenty, szukanie granic szokowania, odnalezienie własnego stylu. Można było odpocząć od sztywnej i często szarej ulicy, dać upust najbardziej barwnym oraz dziwnym modowym fantazjom. Dopuszczalne były absolutnie wszystkie wariacje. Zostanie zauważonym i wzbudzenie zdziwienia na twarzach uczestników stanowiło nie lada wyzwanie.

Do festiwalowych fundamentów należały różnokolorowe bandamki, koszulki z frędzlami, logami legendarnych zespołów np. Sex Pistols, Pink Floyd, Black Sabbath, nerki - bardzo praktyczne i wygodne schowki, które przybierały najróżniejsze kształty, od kota do klasycznych, prostych. Popularne okazały się trampki, które wśród obuwia zyskały znaczną przewagę. Jeśli chodzi o okulary przeciwsłoneczne - prym wiodły kolorowe lenonki, kojarzące się z latami 60. Na włosach częstym widokiem były plecione opaski, a na nadgarstkach i szyjach królowały koraliki. Dziewczyny ogromną wagę przyłożyły do detali. Rockowe, niebanalne pierścionki, skórzane torby dodawały smaku oraz elegancji.

Przy stoiskach można było nabyć oryginalne festiwalowe koszulki, szarawary we wszystkich kolorach i wzorach, ręcznie wykonaną biżuterię, arafaty, paski z ćwiekami oraz militarne mundury.

Woodstockowicze postarali się, aby na festiwalu było kolorowo, rozmaicie, zaskakująco. Udowodnili, że moda to pojęcie, które nie zna żadnych granic.

FOTO: Zuzanna Sroczyńska
View the embedded image gallery online at:
https://www.tojakobieta.pl/tag/woodstock.html#sigProId9097ea0434

Zuzanna Sroczyńska, 21l.

Czytaj więcej...

Z pamiętnika woodstockowiczki

Tablica – Kostrzyn nad Odrą. Ile dłoni dotykało jej zanim dotknęła moja. Jedziemy mercedesem z przyczepą campingową. Dzięki Bogu dotrzemy wcześniej, wygodniej i żar z nieba nie zamieni campingu w saunę.

Mamy 31 lipca 2012, a droga dojazdowa do pól namiotowych jest już zablokowana przez pokojowy patrol i policję. „Przykro nam, ale nie ma już miejsc” – odparł młody mężczyzna charakteryzowany na hipisa, gdy podjechaliśmy pod barierkę. No cóż, zatrzymujemy się na parkingu po drugiej stronie, zapoznajemy się z sąsiadami, w tym 10 letnią Kingą i z Kanadyjczykami, którzy przyjechali z Berlina. Tłum ludzi szybko zapełnia puste, zielone miejsca otoczone taśmą. Okoliczne ścieżki i dróżki leśne stają się coraz bardziej tłoczne. A namioty z godziny na godzinę wyrastają jak grzyby po deszczu.

wood002Rozpoczął się XVIII Przystanek Woodstock, dla wielu ludzi to nie tylko niezwykły festiwal, ale dom, do którego wracają po całorocznej tułaczce.

Koncertowanie miało miejsce już 1 sierpnia w Wiosce Kriszny i na Małej Scenie. A nasz dzień zaczął się o 4 nad ranem za sprawą intensywnych rozmów przybyszów z zachodu. Nic dziwnego atmosfera Woodstocku narasta, a niepokonani nie kładą się spać. Warsztaty z szybkiego czytania rozpoczynały się o 9.00. Oczywiście, że powinnam tam być! Ile razy marzyło mi się błyskawiczne, jak za dotknięciem magicznej różyczki, przeczytanie Potopu czy Krzyżaków. Nim jednak mój organizm zaczął gromadzić energie po nieprzespanej nocy, przegapiłam lekcje gry na gitarze, ściankę wspinaczkową i warsztaty improwizacji kabaretowej. Temperatura rosła, a siedzenie w przyczepie stawało się coraz bardziej męczące. Ktoś na zewnątrz rozpoczął rozmowę, ktoś usiadł na trawie i zapalił papierosa. Zupełnie przypadkiem otoczyliśmy sięwood003 ludźmi z Bydgoszczy. Po szybkiej wymianie spojrzeń i uścisku dłoni razem parzyliśmy zupkę pomidorową z paczki.

Tłum ludzi jak fala podmyła nas, siedzących na trawie. I było już pewne, że muzyka i radość współtowarzyszy jest najlepszym akumulatorem naszych ciał. Później Marta pokazała nam tablice z napisem „free hugs” - darmowe uściski [przyp. red.] i nim dotarliśmy do pasażu zupełnie nieznajomi ludzie tulili się do nas z uśmiechem, wyzwalając jeszcze większą energię. Byli i tacy, z tekturowymi bilbordami, na których widniał napis ręcznej produkcji „przytulę umytych”. Ciężko jednak nie skłamać, nawet tym szczególnie obłoconym.
Występ kabaretu Łowcy B. ominął nas dużym łukiem, ponieważ przypływ fali jaka nas pochłonęła, dokonał się dopiero pod Dużą Sceną. Ciemność rozdarła na strzępy jasność nad Kostrzynem, a reflektory zaczęły pulsować ostrym światłem w rytm muzyki. I choć tego dnia Duża Scena pozostawała jeszcze pozbawiona głosu, po północy na całym polu dookoła zgromadzili się ludzie na nocne kino prezentujące ubiegłoroczny Woodstocku.

wood006Obudził nas deszcz. Przerażenie, że tam w epicentrum, panuje zamieszanie i nie jeden doświadcza powodzi całego „woodstockowego” dobytku. Nim przestało padać, przesiedziałam jeszcze dwie godziny w przyczepie wpatrując się w spływające po małym okienku krople. Chociaż na zewnątrz pogoda nadal nie obiecywała przyjemnego spaceru, wybiegłam z reklamówką na głowie i mokłam stopniowo, przybierając na wadze. Niepokonani wciąż istnieli! Jedni maszerując w kaloszach, drudzy tańcząc zupełnie boso w kałużach deszczu. Irokezy lekko naruszone, kolory włosów trochę wypłowiałe, lecz uśmiech ten sam. Przez mikrofon tuż przy scenie, ktoś powiedział: „kochani uważajcie na siebie,

dbajcie o sąsiadów”. Ta zasada sprawdza się na Woodstocku, ludzie zwracają uwagę na innych, są życzliwi. Jednak spośród 300 tysięcy ludzi, zawsze znajdzie się ktoś, kto pozbawi kogoś zęba, namiotu czy portfela.

Oficjalne rozpoczęcie Przystanku Woodstock, miało miejsce na Dużej Scenie o godzinie 15.00. Nawet Pan prezydent dodał kilka słów od wood007siebie i zniknął tak szybko jak się szybko pojawił. Koncert Vavamuffin otwierający festiwal, zgromadził tłumy na pola tysiąca, deszczowych jezior. A słońce powróciło wraz z pragnieniem, tym samym powodując wzmożony ruch w kierunku sklepu „Lidl”. Powędrowaliśmy na górkę ASP. Dwie, młode dziewczyny w białych koszulkach na których widniał obrazek z odnawialnym źródłem energii, zachęciły nas do puszczania latawców. Jednak wiatru nie było, ani w prawo, ani w lewo. Mój latawiec opadał, a sznurki innych zaczęły krzyżować się z moim. W końcu powiało. Silnie, ale z deszczem.
Tak jak na scenie zmieniali się wokaliści, tak i my zmienialiśmy mokre koszulki. A kiedy już odpuściliśmy, pozostało nam naturalne wysuszanie i ewentualna gęsia skórka. Wieczór upływał przy muzyce, kręgu znajomych i piwie. I choć koncertów nigdy nie za dużo, postanowiliśmy udać się do namiotu „Muzeum Powstania Warszawskiego” i patriotycznym porywem serca obejrzeć proponowany film „Pseudonim Anoda”. Obraz był klarownej czystości, uszy jednak bez namowy ciała, oddały się muzyce dochodzącej ze sceny. Tak naprawdę nieistotne było w którym miejscu znalazłeś się gdy scena zaczynała tętnić życiem, muzyka odnajdzie Cię, a Ty podążysz za nią.

wood009Rankiem przy pasażu dostrzegłam znów tekturowe bilbordy, było ich mnóstwo. Młodzież z Przystanku Jezus, myła wszystkim chętnym stopy, zapraszając na dyskotekę. Inni zbierali na powrót do domu, na piwo lub oferowali darmowy pocałunek. Pojawiły się także tabliczki o treści: „zbieram na zabicie Justina Bibera”, które cieszyły się ogromnym zainteresowaniem. Wyjście na pasaż do południa, kojarzyło mi się z przechadzaniem po ulicach miasta. Mnóstwo namiotów, w których można było kupić niespotykane koszulki, okulary czy zwyczajnie podładować telefon i wysłać kartkę. Także kąpiel tysięcy ludzi naraz wydawała się czymś naturalnym, a woda solidaryzowała. Jednak bez wątpienia najgorszym momentem w całym wodostockowym urlopie było zmierzenie się z wejściem do „toi toi’a”, gdzie swoje potrzeby załatwiało się z zegarkiem w ręku i koszulką zasłaniającą nos.

Przejedzona chlebem z pasztetem i zupką pomidorową, przy popołudniowym koncertowaniu wybrałam godny spożycia obiad, a mianowicie ziemniaki z kefirem. I nawet jeśli nie zdołałam wszystkiego zjeść, znaleźli się i tacy, którzy z głodu plastikowy talerzyk doprowadzili do ponownej czystości.wood010
Mój analogowy zenit stracił ostatnie wolne klatki, na paradę super bohaterów z miasteczka galaktycznego i przejazd motocyklistów wzdłuż pasażu. Głośne warczenie silnika i mężczyźni w ciemnych skórach o wyglądzie wikinga, przyprawiali godny dobrego smaku festiwal. I choć nie wiem czy przechodzący obok nas rycerz w zbroi odnalazł swojego konia, a plastikowa butelka na sznurku imitująca psa rzeczywiście dała głos. Woodstock to najlepszy, barwny festiwal, pełen kurzu, dziwacznych ludzi i ich strojów. To pokaz siebie. Swojego ja, które bywa nade wszystko zabawne i fantastyczne.

Siedzę na górce ASP wspominam swój przyjazd i myślę o powrocie. Pędzą obok mnie dwaj mężczyźni w kaskach, ścigają się na rowerach. Ten młodszy przegrywa. Ma gorszy rower i mniejszą, tylnią oponę. Krzyczymy: „dawaj, dawaj”. Finiszują, przewracając się. Zachodzi słońce, ostatni raz spoglądam na barwne grzyby, porastające całe pole namiotowe, których nie spotkam w żadnym innym lesie, tylko tu i dopiero za rok. Inni płaczą. Pożegnania przecież należą do najtrudniejszych.


Tekst i foto:
Magdalena Sobczak

 


 

5-12

 

Ten artykuł oraz wiele ciekawych innych przeczytasz w naszym
magazynie-miesięczniku TO JA KOBIETA. ZAPRASZAMY!

 

Czytaj więcej...
Subskrybuj to źródło RSS