Pierwszy tydzień maja, ja, moi rodzice i chrzestna, przeznaczyliśmy na odwiedziny u mojego brata. Razem ze swoją narzeczoną studiuje na Sardyni, w Cagliari w ramach programu Erasmus.
Z szarej, otrząsającej się jeszcze z koszmaru długiej zimy Polski, uciekamy na słoneczną wyspę. Gospodarze witają nas schłodzonym winem i wspaniale przyrządzonymi krewetkami a po chwili odpoczynku ruszamy na krótki spacer.
Następnego dnia z samego rana udajemy się na targ. Ta wielka hala wprawia nas w nieopisany zachwyt. Gwar i donośne okrzyki rozemocjonowanych mieszkańców oraz sprzedawców, nie tylko nie przeszkadzają, ale wręcz dodają uroku temu miejscu. Tak samo jak bogate i soczyste są wypowiedzi Sardów, tak samo prezentują się sterty owoców, warzyw, ryb. Ma się ochotę wpaść w szał niczym bohaterowie filmu Perfect Sense i rzucić bez opamiętania na te wszystkie przysmaki. Na szczęście niektórzy sprzedawcy dobrze znają prawa rynku i oferują próbki swoich produktów. Świeża pomarańcza malowniczo przystrojona zielonym listkiem, szybko przykuwa mój wzrok. Ani się obejrzę a już jest obierana przez zwinne palce sprzedawcy i ląduje w moich rękach. Takich owoców w Polsce nie znajdziecie. Aromatyczny sok spływa mi po palcach, a ja staram się nie uronić ani kropli tego boskiego nektaru. Kupujemy ponad kilogram i idziemy szukać pieczywa. Nie jest ono tak konkretne jak nasze, rodzime. Sprawia wrażenie jałowego oraz nadmuchanego. Ale w połączeniu z kremowym serkiem, świeżymi pomidorami czy aromatyczną bazylią, tworzy zestaw idealny.
FOTO: Aleksandra Pelz
Po naszym pierwszym włoskim śniadaniu, nadchodzi czas na pierwszą pieszą wyprawę. Żar leje się z nieba, słońce w całej okazałości onieśmieliło wszystkie chmury. A my, jedziemy do Cala Mosci. Stamtąd czeka nas wędrówka prosto w sidła diabła! A właściwie w siodło…La Sella del Diavolo, to obraz jaki ukazuje nam się po pokonaniu całkiem sporego wzniesienia. Po drodze mijamy bardzo szybkie i nerwowe jaszczurki, głośne mewy oraz całe mnóstwo pięknych kwiatów i krzewów, których nigdy wcześniej nie widzieliśmy. Otaczają nas lazurowe wody Morza Śródziemnego, a w dole majaczy piękna plaża - nasza nagroda za konfrontację z diabelskim siodłem. Plaża Poetto, główna plaża Cagliari, rozciąga się na długości około 8 km i stanowi ogromną atrakcję zarówno w dzień jak i w nocy. Nasza wycieczka jednak kończy się późnym popołudniem. Teraz marzymy tylko o lampce wina i pizzy prosto od Nico. Ale zanim to nastąpi…nasze nie tak jeszcze głodne brzuchy domagają się odrobiny przyjemności. Udajemy się więc do centrum, na podobno najlepsze lody w mieście. Stefino nie rozczarowuje. Kremowe smaki cytryny, czekolady czy pistacji, rozpływają się w ustach, pozostawiając je w szerokim uśmiechu. Może być już tylko lepiej. I oczywiście jest! Nico raczy nas gorącą, pachnącą pizzą, którą jemy na tarasie naszego mieszkania, podziwiając panoramę miasta.
FOTO: Aleksandra Pelz
http://farm9.static.flickr.com/8010/7564068416_c71da7cecd.jpg
Kolejny dzień zaczynamy od bratania się z naturą i odwiedzamy ogród botaniczny. Mamy tu wszystko. Las palmowy, bambusowy zagajnik oraz jaskinię osłoniętą ogromnymi figowcami, dającymi schronienie od palącego słońca. Soczystą zieleń drzew przecinają żywe kolory rosnących gdzieniegdzie drzewek pomarańczowych i cytrynowych oraz różowych owoców opuncji figowej. Zapachy różnorodnych kwiatów mieszają się harmonijnie, tworząc pragnienie zatrzymania ich na dłużej, najlepiej w postaci perfum. Upojeni widokami i otuleni zapachami, opuszczamy ogród, by udać się do Puli i jej antycznego półwyspu - Nory. Jednak po drodze czeka nas jeszcze różowa niespodzianka…
FOTO: Aleksandra Pelz
http://www.giardini-mondo.it/pics/imgBig/it-001-ca-cagliari-orto-botanico.jpg
Flamingi. Te dostojne, blado-różowe ptaki, są czasem tak dobre dla turystów, że rozpościerają swe skrzydła, ukazując całą feerię czerwono-różowych barw. Widzimy je jednak tylko z okna autobusu wiozącego nas do Puli. Na miejscu witają nas uśpione uliczki malowniczego miasteczka, któremu nasz przyjazd przerywa codzienną sjestę. Udaje nam się jednak znaleźć otwartą o tej porze kafejkę i pobudzić się filiżanką espresso. Pula i leżąca niedaleko Nora, to ostatnie przystanki majowej procesji ku czci patrona Cagliari, św. Efisio. Wszystkie miasta na trasie od Cagliari do Nory zachwycają dekoracjami. Liście palmowe, świeże kwiaty oraz miliony wiszących nad uliczkami kolorowych chorągiewek, wprowadzają niezwykłą atmosferę. Nas niestety sam pochód ominął. Widzieliśmy jednak przygotowania. Bogato przystrojone wozy zaprzęgnięte w równie odświętnie wyglądające woły, jeźdźcy na pięknych koniach, tradycyjnie ubrani mieszkańcy a także setki schodzących się pielgrzymów czczących pamięć swego patrona.
FOTO: Aleksandra Pelz
Kolejnym punktem naszej wyprawy jest Nora. Antyczne miasto powstałe w VIII wieku p.n.e. za sprawą Fenicjan i podbite przez Rzymian 5 wieków później. Do dziś zachowały się tu jednak oryginalne, misterne mozaiki, układy budynków i traktów oraz ruiny teatru. Wycieczkę kończymy przerwą na opalanie na pobliskiej plaży. Musimy się nacieszyć słońcem, bo od jutra pogoda nie będzie rozpieszczać i rano obudzi nas deszcz stukający o szybę.
FOTO: Aleksandra Pelz
http://www.bbsardegna.com/pictures/nora.jpg
Oczywiście pogoda wcale nas nie zraża, więc ruszamy w trasę. Tym razem do kanionu Gorropu. Do celu prowadzi nas urokliwa ścieżka wijąca się pośród bujnej roślinności i wielkich drzew. Co jakiś czas, spomiędzy zieleni wyłaniają się wapienne skały. Mnóstwo tu zakamarków, strumyków oraz stromych zejść, co w połączeniu z ulewą wprowadza złowieszczy i tajemniczy klimat. Deszcz nas jednak nie zniechęca, dlatego po 4 godzinach marszu docieramy do raju. Wapienne bloki skalne otaczają nas ze wszystkich stron. Pomiędzy nimi leniwie płynie woda. W upalne dni jest to idealne miejsce na kąpiel. Zapuszczamy się w głąb kanionu, który raczy nas serią bardzo wąskich przejść między skałami oraz śliskimi głazami, które musimy pokonać, by dotrzeć do jego serca. Warto się jednak nagimnastykować dla efektu jaki daje właśnie sam środek. Droga powrotna mija szybko i radośnie - przestało padać.
FOTO: Aleksandra Pelz
Zanim wrócimy do mieszkania naszych gospodarzy w Cagliari, musimy odwiedzić jeszcze jedno miejsce. Cala Gonone. To nadmorski kurort przyciągający turystów wspaniałymi plażami. I to nie byle jakimi! Ciąg 10 plaż poprzecinanych grotami, na które można się dostać tylko od strony morza. Nie pozostaje nam więc nic innego jak wypożyczyć motorówkę i sprawdzić co nas czeka. A czeka nas prawdziwa rozkosz dla oczu. Biały piasek mieniący się w słońcu, kontrastujący z lazurową wodą. Cisza mącona jest tylko warczeniem silnika. Tutaj, z wiatrem we włosach, w bikini i ciemnych okularach, naprawdę można poczuć się jak gwiazda filmowa!
FOTO: Aleksandra Pelz
http://www.pepemare.de/Ferienwohnungen-BariSardo-ID71/Bilder/Ferienwohnungen-Bari-Sardo-3.jpg
|
http://farm3.staticflickr.com/2547/3704562747_a9ab598750_b.jpg
|
Pogoda sprawiła nam miłą niespodziankę i po krótkiej przerwie powróciła w pełnej okazałości. Ale to nie jedyne niespodzianki jakie czekały na nas podczas naszego pobytu na Sardynii. Jedną z nich była…krowia mama, która zastawiła nam drogę, zresztą bardzo krętą i niebezpieczną, czekając aż jej pociecha przejdzie bezpiecznie na drugą stronę. Z góry, nad całą sytuacją czuwało stado byków. Kolejna niespodzianka była już mniej niespotykana. Trafiliśmy do przykościelnego domu pielgrzyma w którym czekał na nas tradycyjny poczęstunek. Był więc mirt, limoncello, sery i baranina.
FOTO: Aleksandra Pelz
http://files3.sardegna-images.com/images/ web_550x413/10/10934_mirto.jpg
Ostatniego dnia, przed wyjazdem na lotnisko wybraliśmy się ponownie na nasz ulubiony targ by kupić trochę smakowitych pamiątek.
Z Sardynii wróciliśmy z 3 paczkami oliwek, 4 rodzajami sera i aromatyczną szynką prosciutto. Przywieźliśmy też ze sobą ponad 800 zdjęć, opalone buzie oraz wspomnienia, które nawet bez fotografii pozostaną żywe w naszej pamięci.
Polecam Wam to miejsce!
FOTO: Aleksandra Pelz
Aleksandra Pelz, 21l.