Menu

logo tjk main 

Kultura niska, kultura wysoka

kultura1Od dawna zastanawiam się, kto decyduje o wartości wytworów kultury oraz kto lub co wyznacza trendy w sztuce i kieruje naszymi gustami. Dlaczego jedne utwory i prace trafiają do kanonu dzieł, a inne są skazywane na miano kiczu?

Już pisząc tytuł tego felietonu nasuwa mi się myśl, że niektóre określenia stosowane do opisu sztuki są oksymoronami. Bo czy kultura może być niska? Wydaje mi się, że albo coś należy do zbiorów kultury, albo nie i wtedy jest jedynie zwykłym rezultatem pracy człowieka, który niekoniecznie powinien nazywać samego siebie artystą. Odchodząc już od tych językowych rozważań nad samym pojęciem kultury i jego znaczeniem warto zastanowić się, dlaczego mówiąc o niej, powszechnie dzielimy ją na dwa rodzaje: tę wyższych lotów i niższą? Jak jeden rodzaj wpływa na drugi i co to wszystko oznacza dla nas, zwykłych odbiorczyń sztuki, które chcą po prostu napawać się jej pięknem i niespecjalnie są gotowe do zmiany swoich gustów?

 

Cały problem kręci się, moim skromnym zdaniem, wokół mainstreamu i wszystkiego, co stoi w opozycji do niego. Mainstream, czyli nurt reprezentowany przez większość artystów, odnosi się do czegoś, co w danym momencie jest powszechne i ogólnie spotykane, dostępne dla szerokiego grona odbiorców (głównie dzięki promowaniu w środkach masowego przekazu), a także zrozumiałe i akceptowane. Można zatem powiedzieć, że mainstream to cały zestaw trendów panujących w kulturze, powielanych przez szerokie grono twórców. Złośliwi stwierdziliby, że to po prostu papka, którą karmi się masę. Ja, delikatniej stwierdzę, że to zbiór wytycznych, którymi artyści kierują się, niekoniecznie po to, by wznieść się na estetyczne wyżyny, lecz w celu jak najlepszego sprzedania swoich uzewnętrznionych myśli. I w tym właśnie momencie pojawia się kwestia nieodłączna dla naszych czasów, czyli zysk. Nie odkryję Ameryki, pisząc, że inwestuje się w tych artystów (a później również promuje), którzy mogą przynieść duże zyski. Jak w takim razie wesprzeć rozwój indywidualizmu i kreatywnej twórczości? Szerokiej publiczności w końcu podoba się to, co jest przyjemne w odbiorze i łatwe do zrozumienia. Jednostki i instytucje posiadające odpowiednie środki finansowe, teoretycznie mogące wspomóc młodych alternatywnych artystów, liczą na zysk, a ten zostanie osiągnięty tylko w wyniku sukcesu sprzedaży. Sukces sprzedaży to sprzedaż masowa, a sprzedaż masowa to sprzedaż szerokiemu gronu odbiorców. Szerokie grono odbiorców lubi, jak już wcześniej wskazałam, to, co nie wymaga zbyt dużego wysiłku umysłowego. I tak koło się zamyka. Wniosek? Jeśli coś nie jest mainstreamowe ma o wiele mniejszą szansę na sukces. Idealnym potwierdzeniem tego może być fakt, że ustawodawcy w naszym kraju byli zmuszeni do wprowadzenia nowelizacji w kwestii radiofonii i telewizji. Dlaczego? Sytuacja polskiej sceny muzycznej w radiu była fatalna. Programy radiowe niechętnie emitują piosenki rodzimych wykonawców. Aktualnie jednak co najmniej 33% czasu emisji piosenek ma być przeznaczone na utwory polskojęzyczne. Tak więc, prawdą okazuje się przypuszczenie, że to, co nie osiągnęło i (według grona decydentów) nie osiągnie statusu hitu, jest z rynku wypierane. Chociaż należy wskazać, iż nie jest to regułą. Wiele z nas, mimo wszystko, czuje potrzebę obcowania z kulturą wyższych lotów czy z artystami mało popularnymi. Pragnę zaznaczyć, drogie Czytelniczki, że absolutnie nie neguję wszystkiego, co wpisuje się w aktualne trendy. Nie wyłączam radia, kiedy akurat jest w nim piosenka z gatunku disco polo czy pop, nie przenoszę się do innego pokoju, gdy domownicy oglądają kiczowatą amerykańską komedię. Ba! Słysząc kolejny melodyjny utwór, daję mu się porwać, a widząc czołówkę filmu, dołączam do współlokatorów. Jednocześnie jednak nie wstydzę się przyznać, że uwielbiam wręcz balet i operę. Te dwie formy sztuki potrafią przenieść mnie na wyższy poziom estetycznej i egzystencjalnej świadomości. Widok rosyjskiej primabaleriny perfekcyjnie wykańczającej każdą solówkę czy możliwość poszukania głębi w partii operowej śpiewaczki dają mi więcej radości niż można by to sobie wyobrazić. W życiu codziennym spotykam się niestety z brakiem zrozumienia. Znajomi, którzy kompletnie nie trawią baletu, żartują, że uwielbiam oglądać śmiesznych facetów w rajtuzach. Pasjonaci opery z kolei wytykają mi, że teoretycznie interesują mnie prawdziwie cenione dzieła, ale jednocześnie oglądam tandetne, kompletnie bezwartościowe seriale. I jak tu znaleźć równowagę? Moja odpowiedź brzmi: robić to, co uważa się za słuszne i nie przejmować się opinią innych. Ile razy w końcu mogę tłumaczyć każdemu dlaczego oglądam/ słucham/czytam akurat to, a nie coś innego? Nie znajduję powodu do wstydu w tym, że chcę, aby kino nie tylko zmuszało mnie do moralno-egzystencjalno-filozoficznych rozmyślań, ale również było źródłem najprostszej rozrywki i relaksu. Czasami, po dniu wytężonej pracy umysłowej, mam zwyczajnie ochotę obejrzeć łzawą komedię romantyczną i w aurze kompletnego rozluźnienia zakończyć wieczór.

 

kultura2Dopiero teraz zdaję sobie sprawę z tego, że chyba po prostu lubię zachowywać równowagę raz poświęcając swoją uwagę bardziej skomplikowanym dziełom, a raz zatracając się w rozrywce, jaką daje mi kicz. I muszę dodać, że doceniam funkcje ich obu.

 

Wychodząc z założenia, że czytelnik sam powinien decydować, co mu się podoba, a także odkładając na bok wszelkie moje sympatie i uprzedzenia, w kulturalnym dziale magazynu To ja kobieta postaram się znaleźć złoty środek i dostarczyć Państwu informacji na temat sztuki w szerokim kontekście. Znajdą się tu nie tylko artykuły dotyczące dzieł wyższych lotów, ale także tych mainstreamowych. Obiektywnie będę opisywać wszelkie nowe zjawiska, ale również dobrze znane dzieła. A co najważniejsze właśnie Wam, Czytelniczki (a także, mam nadzieję, Czytelnicy) pozostawię ocenę wszystkiego, co dotyczy artystycznego świata. Bo kultura, niezależnie od tego, co mówią jej krytycy, ma taką wartość, jaką nada jej indywidualny odbiorca.

powrót na górę