Jej niebanalny, pełen szyku i elegancji styl sprawił, iż stała się ikoną mody na całym świecie. Podziwiana przez najbardziej prestiżowe magazyny modowe, a jej projekty spotykają się z wielkim docenieniem zarówno przez krytyków mody, znane osobowości ze świata fashion jak i przez większość kobiet dla których stała się inspiracją. Potwierdzeniem jej fenomenu jest to, że gdziekolwiek się pojawia, zdjęcia jej stylizacji obiegają cały świat.
Ulyana Sergeenko jest stylistką, fotografem, blogerką, modelką i projektantką. Swoją eklektyczność wyraża poprzez wyjątkowy styl nawiązujący często do sztuki. Prywatnie to żona rosyjskiego miliardera Danil Khachaturov, matka dwójki dzieci. Niedawno założyła własną markę, która już zdobyła status modowego imperium. Przez projekty przybliża nam własny wizerunek pełen długich sukienek, nakryć głowy i ciekawych wzorów. Wszystko utrzymane w stylu rosyjskim, a poszczególne elementy tworzą jedną, spójną całość.
Warto przybliżyć kilka stylizacji, które wywoływały szereg emocji na całym świecie. Ulyana odnalazła własny styl poprzez umiejętność wyróżnienia się z tłumu. Robi to bezbłędnie zachowując przy tym wielką klasę. 1) Ulyana uwielbia nakrycia głowy. Na zdjęciu w berecie z wielką woalką. Wytworna i pełna elegancji.
www.millineryatelier.com
2) Projektantka w dużym okryciu z piór, które w połączeniu z jeansem sprawiło, iż stylizacja stała się casualowa.
fashionistable.blogspot.com
3) Ikona jest wielką fanką płaszczy. Zima według jej zasad modowych może być niesamowicie kobieca i pełna wdzięku.
nymag.com
4) Groszki u Ulyany są bez wątpienia inspirującym printem. Dzieje się tak dlatego, że w ich towarzystwie wystąpiły perfekcyjnie dobrane dodatki.
www.style-inspired.com
5) Styl codzienny w wydaniu projektantki.
veragarrett.com
6) Eleganckie nakrycie głowy, sukienka z lekką nutą awangardy i piękna torebeczka. Całość wspaniała!
thatkindofwoman.tumblr.com
7) Ulyana uwielbia piękne płaszcze. Udowadnia, że gra faktur, długości oraz idealne połączenie kolorystyczne jest kluczem do stylowego wyglądu.
pradamonster.com
Styl projektantki to niekończące się źródło inspiracji. Każda kobieta może czerpać pomysły, przy tworzeniu własnego zestawu. Można zainspirować się jednym elementem lub jeśli jest się odważnym warto pobudzić nasze szare ulice i stworzyć w pełni rosyjską stylizację. Jestem pewna, że większość z nas w roli rosyjskiej księżniczki będzie wyglądać idealnie. Przecież moda to nic innego jak zabawa formą, nawiązywanie do pewnych kanonów.
Ulyana jest najlepszym przykładem na spójność stylu, makijażu, fryzury z osobowością. Warto być kreatywną, ale nie zapominajmy żeby zostać przede wszystkim sobą.
Holandia, tulipany, morze, woda, krowy, wiatraki, ROWERY. Tak można by po przecinku wymienić najważniejsze składniki holenderskiego klimatu. Brzmi to niemal bajkowo.
Tulipany – pola tulipanów (które we wrześniu, w trakcie mojego pobytu, akurat były tylko cebulkami w sklepach). Morze – Holendrzy wiedzą absolutnie wszystko o morzu. Morze to jest to, co wpływa na większą część charakterystyki Holandii. Ono definiuje ten kraj. Sformułowania „nad poziomem morza, pod poziomem morza” – zaczynają mieć sens w górach i w Holandii. Woda – jest absolutnie wszędzie, w kanałach, w powietrzu, cały czas ma się styczność z wodą pod każdą postacią. Krowy – ogólnie zwierzęta hodowlane - wystarczy nocą jechać przez Holenderskie pastwiska i patrzeć na całe stada które 24h na dobę chodzą po łące (nikt ich tam na noc do szopy czy innej zagrody nie sprowadza, bo i po co). Wiatraki – które mają różne funkcje od mielenia mąki – po osuszanie pól. No i oczywiście rowery – ukochany środek lokomocji holendrów – nie jakaś tam przejażdżka, ale szybkie, siłowe pedałowanie.
Od rowerów blisko do mody Holenderskiej. Rowery są istotnym środkiem wyrazu. W Polsce kupuje się „holendra”, żeby jeździć i być „in”. Na czym jeżdżą Holendrzy? Na wszystkim na czym da się jeździć…! Są to czasem pospawane, z kilku innych, rowery, najczęściej pomalowane, czasem maźnięte sprayem w kropki lub obwieszone sztucznymi kwiatami dla lepszego efektu; najczęściej pordzewiałe od stania cały rok w pobliżu wody, na powietrzu. To sporo mówi o holenderskim stylu – użyteczność plus nuta awangardy.
Jak ubierają się Holendrzy? Tamten rejon Europy jest historycznie/geograficznie uwarunkowany dość ciężkimi warunkami życia. A to ciągłe podtopienia, wyrywanie ziemi morzu, inżynieria na precyzyjnym i wysokim poziomie. Odzwierciedleniem tego jest prosta, a zarazem precyzyjna moda. Jeśli przepych to dokładny – i tyle przepychu, ile jest przewidziane i dokładnie wyszyte/zaprojektowane itd. Nie ma tam włoskiego luzu. Mocne solidne formy, w konstrukcjach ubrań pozostaje tylko to, co jest sednem. Ostre geometryczne cięcia – to jest to co pierwsze rzuca się w oczy w strojach holendrów i po zajrzeniu do holenderskiego Vogue czy ELLE. Zresztą widać to na płótnach holenderskich malarzy – albo szczególarstwo maksymalne, i/albo ostre mocne kreski/szpachle.
Design i projekty też rozwijają się z tego kierunku – czyli proste, mocne formy plus ewentualnie szczególarskie hafty. Nie jest to jednak moda zgrzebna – absolutnie nie. Holendrzy szukają wciąż nowych rozwiązań – co widać w otoczeniu i w samej modzie. W zasadzie niedaleko Holandii jest Antwerpia, (z której wywodzi się antwerpska szóstka Dries Van Noten, Ann Demeulemeester, Walter Van Beirendonck, Dirk Bikkembergs, Dirk van Saene i Marina Yee) i to nie tylko geograficznie, ale także stylowo. Jest to ten sam rodzaj mody – dekonstrukcja i badanie nowej użyteczności. Na holenderskiej ulicy najwięcej jest z tego tematu, niż z jakiegokolwiek innego.
Mnie zafascynowały tam osoby w średnim wieku i starsze. Ich styl, postrzeganie świata. Bardzo dalekie od starości. Raczej kojarzące się z awangardą. Teoretycznie ubierają się w „klasykę”, ale jest to ta podkręcona nowoczesna klasyka. Ostre cięcia i nowoczesne formy – idealnie pasują do dojrzałej kobiety, i holenderki zdają się doskonale o tym wiedzieć. Kwiatuszki i koroneczki pozostawiają młodszym koleżankom. Stroje są użyteczne, ale każda część stroju jest czystą formą, a nie starymi użytecznymi jeansami. Prosto, ale nie bez pomysłu plus nowoczesne rozwiązania – to chyba najtrafniejszy opis stylu.
O języku holendrów mówi się że powstał podczas rozmowy pijanych: Anglika z Niemcem – coś w tym jest, ale nie tylko jeśli chodzi o język, ale właśnie o temperament i design. Niemiecki ordnung i angielska awanagrada.
Naczelna portalu wymyślając mi od czasu do czasu tematy, za każdym razem wraca do tematu mojej pracy: „Olka opisz jak pracujesz, jakie masz klientki, to jest szalenie ciekawe”.
Ja za każdym razem zabieram się, ale jakoś słowa nie przychodzą. Pracę przeżywam, ale średnio potrafię o niej opowiadać. Może jednak mam coś z księgowego – bo jak tu mówić o księgowości, albo o matematyce – jest i już.
O klientkach/klientach także nie lubię opowiadać. Wiem jakie mają problemy, poznaję przez chwilę część ich życia. Cieszę się ich zaufaniem, może właśnie dlatego, że nie wykorzystuję każdej okazji do zabłyśnięcia, opowiadając kogo znam i historyjek z ich życia.
Osobisty Stylista to trochę zawód psychologa, nie tylko dlatego, że w 15 minut zazwyczaj muszę wejść z butami w życie innej osoby i poznać ją i jej styl, lub upodobania, ale także zachować tą właściwą dla zawodu psychologa dyskrecję po spotkaniu.
No właśnie, pierwsze 15 minut spotkania – całą uwagę skupiam na rozmówcy, jak i co mówi, dokładnie zadaję pytania sondujące, ciut jak pod lupą. Staram się wyciągnąć jak najwięcej o guście o upodobaniach, żeby szybko, nie tracąc czasu, skonstruować pierwsze ramy wizerunku. Czasem widzę jak komuś drżą ręce, potem dowiaduję się o wielkim stresie przed spotkaniem ze mną. Padają słowa „jak przed egzaminem”, „całą noc nie mogłam spać”, „bałam się”, „skok w przepaść”. Swoją drogą to ciekawe, bo przecież nikt nie porównuje wizyty u dentysty do skoku w przepaść, a spotkanie ze mną dwie osoby tak właśnie określiły (całe szczęście, że to były tylko myśli przed spotkaniem :))))))))).
Kto się do mnie zgłasza? Nie ma, jak w programach tv, wielu mocno zaniedbanych kobiet z nadwagą. Nieumalowanych, nieuczesanych, w ciuchach z lat 70tych PRLu. To taki mit (a czasem szkoda, że się nie zgłaszają). Mam za to sporo do czynienia z młodymi mamami, którym ciut trzeba pomóc powrócić na właściwy kurs. Często z kobietami o genialnych, rewelacyjnych kształtach, które szukają dziury w całym. Właścicielkami nieuświadomionych skarbów w szafie, kolekcji pięknych butów itp. Zgłaszają się kobiety, które się po prostu ciut pogubiły lub wreszcie potrzebują, żeby ktoś stanął z boku i powiedział co o tym wszystkim myśli – takiego doświadczonego, inteligentnego lustra z pomysłami (czego brakuje, co gdzie kupić).
Spektakularne metamorfozy? Bywają, że czasem trudno uwierzyć że to ta sama osoba, i zazwyczaj nie jest to tylko zmiana ubrań i stylu, ale głównie samoświadomości.
Jeśli chodzi o Panów, to zazwyczaj cele są z góry określone i nie trzeba wnikać. I tak, przy każdym kolejnym spotkaniu jest to dla mnie duże zaskoczenie - te mocno sprecyzowane oczekiwania.
Na 10 osób średnio jedna jest płci męskiej, która nagle jest mega konkretna i potrzebuje - „spodni, marynarki, kilku koszul, butów - nie wiem jakich Pani się na tym zna”.
To spore ułatwienie, ale niech nikt nie sądzi że jest prosto, każdy Pan i tak ma mocno sprecyzowany gust i nie da rady wcisnąć czegoś co nie pasuje do osobowości. Zadania niby proste, ale trzeba mocno „na czuja” szukać ubrania, a nie przebrania i wyłapywać każdy wyraz twarzy, bo Panowie rzadko kiedy, wypowiadają się całymi zdaniami o tym jak się czują w danym ubraniu. Za dandysa łatwo przebrać, ale nie mam żadnej gwarancji, że potem ktoś to będzie nosił.
Przy stylizacji przez internet jest ciut inaczej. Wtedy nie poznaję osoby, wiem tylko tyle, ile mi o sobie napisze. Proszę o zdjęcia z którymi się oswajam, potem zapamiętuję i w głowie przez kilka dni tworzę wizerunek. Jest to takie opowiadanie z boku, pokazywanie jak ja tą osobę widzę. Czasem ktoś pyta się, czy to program komputerowy. Nie mam programu, mam pewne schematy, zwroty opisujące, wypracowane przez lata, ale za każdym razem od nowa do każdej sylwetki tworzę nowy zestaw, bo nie trafiły mi się dwie identyczne osoby (coś mało bliźniaków typu bracia Mroczek się zgłasza :)))))) dodatkowo każdy ma inne pytania i wątpliwości.
Poza tym praca stylistki, to baaardzo dużo chodzenia, targania ciuchów. Biegania na zdalne zakupy dla stałych klientek z miarą w ręku i cennikiem DHLu, czy innego UPSu w drugiej, żeby wysłać wszystko na czas. Kompletne zaniedbywanie twitterów, facebooków i innych, po prostu z braku czasu, po intensywnym przebywaniu poza domem, trzeba pobyć w nim naprawdę.
Poznawanie nowych rejonów i przyległości Poznania – jeżdżę przeglądać szafy bez nawigacji, bo to wiele fajniejsze jest zapamiętywanie drogi, także orientacja w terenie jest wyćwiczona na maksa, Pani od geografii w liceum byłaby ze mnie dumna.
Oprócz tego zakupy w stolicach Europejskich też są przyjemne, nie ukrywam. Tym bardziej, że staram się rozplanować wszystko tak, żeby mieć kilka dni wolnych na miejscu.
Spotykam całą masę ciekawych osób – to jest chyba największa zaleta tej pracy. Kiedyś właśnie wpadłam na to, że oglądam tv i słucham radia, wkurzam się na świat i na te „mądre” głowy, które nami rządzą, a potem spotykam kilka tak fantastycznych osób, że wiara w świat i w ludzi wraca ze zdwojoną siłą.
Tak, to jest zdecydowanie najciekawsza strona pracy Osobistej Stylistki.
Miało być o tym jak wygląda moja praca, a wyszło, wszystko poza pracą, czyli mało o ciuchach dużo o wrażeniach :).
Ten artykuł oraz wiele ciekawych innych przeczytasz w naszym magazynie-miesięczniku TO JA KOBIETA. ZAPRASZAMY!
Makijaż oczu wydaje się być tematem bardzo prostym, jednak nie wszystkim udaje się osiągnąć zadowalający i trwały efekt. Sekret tkwi w dokładności i trwałości makijażu.
W pierwszej kolejności należy przypomnieć o demakijażu oczu. Makijaż oczu usuwamy specjalnymi preparatami. Ich specjalna formuła nie zawiera składników mogących uszkodzić lub podrażnić spojówkę lub rogówkę. Na wilgotny płatek higieniczny nanosimy kosmetyk oczyszczający. Następnie na zamkniętych powiekach wykonujemy delikatne ruchy: od góry do dołu i od wewnątrz na zewnątrz. Na koniec demakijażu resztki kosmetyku usuwamy wacikiem nasączonym płynem do przemywania oczu. By zatuszować cienie pod oczami stosujemy specjalny korektor kryjący. Kolor powinien być jaśniejszy od koloru podkładu. Nakładamy go bardzo oszczędnie.
Jeżeli chodzi o nakładanie cieni, to najczęściej używa się prasowanych. W tym celu możemy się posłużyć aplikatorem, płaskim lub szerokim pędzelkiem, opuszkiem palca. Nie należy nakładać jednorazowo zbyt dużej ilości cienia, gdyż jego nadmiar będzie trudny do usunięcia. By tego uniknąć, należy aplikator lub pędzelek lekko strząsnąć, żeby usunąć zbędną ilość cienia. Jeżeli jednym cieniem malujemy większość górnej powieki, powinniśmy rozpocząć aplikację od środka, a następnie przejść do wewnętrznego kącika oka.
Makijaż przy oczach zbyt oddalonych od siebie Ciemny cień nakładamy od strony wewnętrznych kącików oczu, by optycznie przybliżyć je ku linii nosa. Granice cienia powinny być roztarte. Jasny cień stosujemy od środka powieki górnej, ruchomej ku zewnętrznym końcom. Przejście koloru ciemnego w jasne powinno być miękkie, plastyczne. Tuszując rzęsy nakładamy dodatkową warstwę od wewnętrznego kąta oka do środkowej jego części. Jeżeli linia brwi – nasada - rozpoczyna się zbyt daleko, cieniem lub miękką kredką do brwi staramy się minimalnie wcześniej rozpocząć rysunek.
Makijaż przy oczach osadzonych zbyt blisko siebie Technika makijażu korekcyjnego oka polega na optycznym ich rozsunięciu. Jasny cień stosujemy od wewnętrznych kącików oczu aż po ich środek. Ciemnym cieniem akcentujemy tylko zewnętrzne kąciki. Kreski na górnej powiece rysujemy tylko w zewnętrznych kącikach oczu. Dodatkową warstwę tuszu nakładamy na zewnętrzne partie rzęs. Jeżeli nasada brwi rozpoczyna się zbyt blisko linii nosa należy ją minimalnie skorygować pęsetą.
Makijaż przy oczach głęboko osadzonych Zadaniem korekty jest ich ''wydobycie'' i podkreślenie. Jasny cień rozprowadzamy na całe górne powieki. Ciemnym cieniem tworzymy mały akcent tylko w zewnętrznych kącikach oczu, po czym rozcieramy cień ku górze. Wykonujemy cienką kreskę na dolnej powiece (pod nasadą rzęs) a linie te prowadzimy od zewnętrznych kącików do połowy oka. Tusz należy używać z naciskiem na zewnętrzne rzęsy.
Przy oczach wypukłych Makijaż powinien optycznie zmniejszać powiekę, by oczy wydawały się głębiej osadzone. Powiekę górną pokrywamy ciemnym cieniem w kolorze średnio intensywnym. Tym samym kolorem bądź ciemniejszym, prowadzimy miękką linię pod zewnętrznym brzegiem dolnych rzęs. Ciemna kreska wewnątrz linii dolnych rzęs schowa wypukłość dolnej powieki. Jasny cień możemy położyć tuż pod łukiem brwiowym, ale nie pod całą jego długością. Podwójną warstwę tuszu stosujemy na środkową część rzęs, zarówno górnych, jak i dolnych.
Jesień nadciąga dużymi krokami...Warto więc zajrzeć w najnowsze trendy, co się zmieniło, co zostaje.
W sklepach już sezon jesienny gra pierwsze skrzypce, odchodzą mocne żywe kolory, wchodzą przygaszone typowe dla sezonu jesiennego, jesiennej aury (ciekawe swoją drogą jak wygląda sezon jesienny na kalifornijskich ulicach lub na Florydzie - jak ktoś wie - można napisać w komentarzach - byłoby miło :)))
Pierwsze podrygi jesieni najbardziej rzucają się w oczy powrotem koloru czarnego. Wszechobecna skóra i koronki - koniecznie czarne. Styl gotycki pomieszany z nowoczesnym - ostre cięcia, nowoczesne fasony i mocne "ciemne" wpływy. Chyba nigdy do tej pory ten styl nie pokazywał się w tak ciekawej, nowej odsłonie. Często pokazywany, ale nie w ten sposób. Rewelacja dla fanów nowego Batmana, stylistyki Dragon Tatoo.... itp. Tradycyjnie mocne formy prezentuje Rock Owens, warto zwrócić uwagę na nowy styl Givenchy - ciut zapożyczony od samurajów, Jean Paul Gaultier ciut z paryskim szykiem, Costume National, DKNY i Gareth Pugh - wydanie użytkowe. Alexander Wang klasyka w wydaniu gotyckim.
Kolejnym trendem, który cały czas nam towarzyszy i wciąż się rozwija jest printomania! Jesienne printy to spokojniejsze kolorystycznie printy, jednak psychodela została ta sama. Może ciut więcej form graficznych. Moja ulubiona Mary Katrantzou - znowu bawi się kalejdoskopem plus czarny rysik. Prada, Louis Vouitton - tym razem proponują oprócz printów total look, czyli garsonki i spodniumy - powrót do dopasowywania góry i dołu... Etro - wydanie najspokojniejsze printów. Generalnie trend warty zainteresowania, jeśli w wersji retro to też przepuszczonej przez pryzmat czasu.
Jeśli już jestem przy printach i nadrukach połączę sobie je z barokowym przepychem i złotem i wyjdzie mi kolejny mocny trend. Złote przeszycia, kilimy, bogato zdobione materiały. Nie ma ograniczeń. Wszystko nastawione na maksymalne wrażenie. Jesienne kwiaty - koniecznie złote, lub jak z kilimów: Balmain (plus rewelacyjne nowoczesne kroje), Marni, Dolce&Gabbana, Ralph Lauren wersja klasyczna, Marchesa wersja maksymalistyczna. Dolce&Gabbana wydają się najciekawsi w tym trendzie, użyli stylistyki włoskich kobiet dawnych lat, hiszpanek, kobiecość aż kapie w połączeniu z żałobnymi wtrąceniami wygląda zaskakująco dobrze.
Po przeciwnej stronie zamiast frywolnego baroku pojawia się kostium do pracy "out of space". Futurystyczne kształty plus metaliczne, ultranowoczesne tkaniny (Balenciaga, Chloe). Hitem jest nowa forma pudełkowego płaszcza - jest on po prostu wypukły. We wszystkich kolekcjach napotykamy się na takie płaszcze (m.in. Chanel, Jil Sander, Junya Watanabe). Swoją drogą Jil Sander powraca do projektowania pod swoim nazwiskiem, ta kolekcja Rafa Simonsa dla J.S. jest rewelacyjna, Jil będzie miała dużo pracy :).
Z kolei przeciwstawieniem prostych, gładkich form jest miękkie futro. Używane w zaskakujący sposób nie tylko jako etola, ale jako rękawki (ogólnie też jest trend - "inne rękawy" - czyli z innego materiału niż reszta), ochrona ramion, spódnica, bluzka. W zeszłym sezonie futro było barwione, ale teraz wraca do swoich naturalnych kolorów i nie występuje w wersji total look, tylko jako dodatek, kawałek przypięty gdzieś do całego zestawu, ale też nie na torebkach czy butach. Tutaj warto popatrzeć na BCBG Max Azira, Fendi, Missoni, Rolanda Moureta, Mulberry czy pół futrzano - pół delikatną sukienkę od Niny Ricci.
Cały czas przez wszystkie kolekcje przewija się motyw talii - talia cały czas jest na swoim miejscu. Czasem jest aż wyolbrzymiana przez powiększanie okolic ramion czy bioder. Kształty mają być typowe dla klepsydry. Widać to zarówno w ultranowoczesnych krojach, jak i tych nawiązujących do przeszłości. Także kobiecość górą. Na taką talię nawet pudełkowy płaszczyk może być dodatkiem nie wypaczającym sylwetki. Np. Lanvin, Burberry Prorsum, Haider Ackermann, Calvin Klein, Valentino, Armani.
Jak widać projektanci i tak i tak łączą wszelkie możliwe trendy, przeplatają się one ze sobą. Każda kolekcja ma swoje printy, swoją talię i swój barok z kosmosem. W tej chwili koronki plus skóra już są w sklepach, printy już zastępują letnie - pojawiają się jesienne. Za chwilę też mocnym krokiem wejdą pozostałe trendy sezonu.
Buty to temat rzeka. Buty to często podstawa ubioru, najważniejszy element, a czasem tylko coś, co ma służyć do przejścia przez żwir.
Są najczęściej kupowanym gadżetem damskim - szafa pełna butów to marzenie niejednej kobiety. Najlepiej żeby były same szpliki... ! (ale czy na pewno?)
Zwyczajowa rozmowa przed zakupami: …chciałabym też dobrać do stroju buty, tylko wie Pani, nie takie z otworem na palce, co to w nich chodzić nie będę umiała; mam chory kręgosłup; nogi mi są potrzebne do życia, nie mogę ich obcierać; mam dziecko - muszę mieć wygodne buty; nie potrafię dobrać ładnych butów, bo same ładne to szpilki, a ja nie mogę nosić obcasów... itd. ,itp.
Generalnie weryfikacja marzeń w zderzeniu z rzeczywistością wygląda tak, jak w przypadku mężczyzn i kobiet, które sobie wybierają - piękna długonoga blondyna, czy ktoś kto jest po prostu normalny, i można z nim pogadać, jak już mu włosy zsiwieją. Tak i kobiety omijają piękne krzyczące z wystaw szpilki 13-15cm, a szukają ładnych płaskich, takich, które będą wiernie towarzyszyły.
Jak sobie poradzić z marzeniami i jednocześnie móc chodzić? 1. Szpilki/obcasy Czyli coś co jest skrajną kobiecością. Czerwona podeszwa lub zwykła - nieistotne, jest to 100% pewności siebie i zmiana sposobu poruszania się - wkładamy obcasy i świat jest inny - nasz.
Co więc zrobić by nosić? Istnieje coś takiego jak wygodne obcasy, ale jest to poszukiwanie świętego Graala. But jest wtedy dobrze wyważony, przylega w śródstopiu i ogólnie da się w tym chodzić. Najczęściej jednak da się w tym chodzić z umiarem - czyli nie cały dzień, a do max 6 godzin, bo tak czy siak, jeśli stopa nie jest przytrzymywana, zjeżdża, krzywią się palce, zaczyna wychodzić haluks i inne nieciekawe historie. Mega wygodnym rozwiązaniem są rzymianki - sporo paseczków przytrzymujących całą stopę, działających tak jak kozak czy botek (które są najwygodniejszą odmianą wysokich obcasów, bo utrzymują nogę w jednej pozycji). Trzeba jednak pamiętać o tym, że i tak śródstopie nie pracuje, chodzi się jak w drewniakach, kręgosłup dostaje za swoje itp., itd. A najgorsze stylowo są zawsze efekty zaniedbania zdrowia, i wersji noszenia szpilek określanej mianem "jakoś to będzie"(czyt.- może dojdę). Warto też spojrzeć na wersję koturn od Isabel Marant - czyli trampki z wbudowaną koturną - niby nic, a sylwetka się zmienia, prostujemy plecy i efekt jest taki jak w szpilkach. Wadą takich rozwiązań jest jednak to, że większość z tych rzymianek i botków i koturn zakrywa nam kostki - czyli nadaje się albo dla długonogiej modelki, albo do spodni!!! Trzeba pamiętać że do sukienki/spódniczki - kozaki muszą być pod kolano, a botki "pod kostkę".
Tak czy siak, u większości z nas obcas i tak nie będzie tym głównym butem w szafie, jak więc wybrać: 2. Buty na płaskiej podeszwie Tak naprawdę przychylam się wersji jednego z mężczyzn, że najładniej wygląda naturalnie postawiona noga. Bosa. Zachęcam więc jak mogę do kupowania latem delikatnych japonek, które nie tną stóp na kawałki, są tylko delikatną osłoną. Ważne jest tylko to, żeby wąska, delikatna stopa nie wybierała ciężkich mocnych pasów, bo w takich o wiele lepiej będzie wyglądać mocniejsza kostka.
Temat letni to jedno, przez większość roku nosimy jednak albo kozaki/botki, albo półbuty. Kozaki - tutaj temat jest żaden, bo jedyne na co trzeba zwracać uwagę, to brak ozdób w łydce, jeśli mamy szerokie łydki. Płaskie botki - to samo co przy obcasach, nad kostkę - tylko do spodni.
Wszystkie baletki i buty pod kostkę - tutaj ważna jest długość sukienki/spódnicy. Poza paroma stylowymi wyjątkami (stylizacja ukierunkowana na dane lata mody), płaski but dobrze wygląda tylko z długością "nad kolano". Ołówkowa spódnica i inne długości do kolana po prostu proszą się o wysoki obcas - jakikolwiek. Cała reszta wymaga ciut krótszej długości - i nie należy mieć kompleksów i zakrywać kolana, bo będzie to wyglądało i tak gorzej niż każdy kompleks. Nie mówię tutaj o noszeniu mini (chociaż to też bardzo dobrze wygląda :)))), ale o tym, że nogi i cała sylwetka muszą zyskać na lekkości, zachować proporcje. To jest główna zasada, która jest łatwa w stosowaniu - szczególnie jak mamy do czynienia z kryjącymi rajstopami. :))) Warto o tym pamiętać, że czasem to nie jest tak, że but nie pasuje, albo że coś nie gra - bo jest nieforemne, wystarczy tylko skrócić długość spódniczki.
O butach do spodni - tutaj pełna dowolność, tak naprawdę.
Zostało mi jeszcze jedno krótkie wtrącenie: Szerokość obcasa a szerokość bioder - Szpilki owszem tak, ale jak się zaczyna przekraczać pewien obwód bioder, to należy spojrzeć prawdzie w oczy - będą wyglądały jakby się miały za chwilę pod nami złamać. Lepiej więc czasem wybrać słupek lub koturny.
Wysokość obcasa - niby obcas jest stworzony dla niskich kobiet. Jednak każda przesada, jest niedobra. Kiedy kobieta wybiera obcas 15 cm z koturną, a stanowi to 10-15% jej wzrostu to zaczyna się wyglądać jak w protezach.
Najważniejsze jak zwykle są proporcje, czyli mocny but dla mocnej kobiety. :)))
Ten artykuł oraz wiele ciekawych innych przeczytasz w naszym magazynie-miesięczniku TO JA KOBIETA. ZAPRASZAMY!
Kolejne zakupy w Berlinie? Ale po co? Przecież mamy tutaj dokładnie to samo… Prawie prawda.
Zara, H&M i inne tego typu marki – są te same. Nawet w NY. Stary Browar nie odbiega urokiem od Lafayette czy KaDeWe, nawet ciekawsze zdjęcia wychodzą w Poznaniu. Jednak po małe zakupy czasem warto wyskoczyć do naszych zachodnich sąsiadów – chociażby dlatego że jest tam całkiem inny klimat. :)
W Warszawie mamy teraz vitkAca – można kupić marki i kolekcje, nie sprzed 5 sezonów, ale teraźniejsze – jak ktoś ma portfel lubiący narażać się na kilkucyfrowe kwoty na zakupach ubraniowych. Jednak … omijając patriotyzm… z Poznania bliżej (tym bardziej że jest teraz jak szybciutko dojechać :)) do Berlina.
Nie mówię o samych cenach – bo ceny wiadomo, jednak w Polsce przyjazne nie są. Ale o tym, że na wyjeździe można więcej. Można zaszaleć, nie tylko ubraniowo, ale przy okazji zwiedzić to i tamto. Zaczerpnąć innego, jednak bardziej europejskiego powietrza. Pojeździć ulicznym barem piwnym – dla ekstremalnych wrażeń, albo posiedzieć w ogródku na ruchliwej ulicy i zjeść lody po 3 euro za gałkę. Nie bać się starego oleju, pomimo braku polskiego sanepidu (– taki mały przytyk). Poszukać modnego klubu i obejrzeć finał Ligi Mistrzów na placu, wcześniej wydając niemałe kwoty na torebkę od LV, kolekcję Gucci i kilka euro w second-hand’ach na Bergmannstrasse. Czyli zakupowe wakacje!
Berlin potrafi też odstresować i pozbawić spięcia. Moja dobra znajoma – pani reżyser, powiedziała mi, że Polacy strasznie starają się wyluzować i widać to, po ich stroju. Ona widzi, że ktoś ma wyluzowaną fryzurę, którą robił dwie godziny przed lustrem w domu, wyluzowany krawat, kapelusz i buty i na siłę się luzuje.
Berlińczykom wychodzi to luzowanie znacznie lepiej – oni tak już mają. Jest to inny odcień luzu niż w innych krajach Europy – bo widać u nich spory pragmatyzm, wszystko jest zgrane z okazją. Nikt nie założy butów na 13 cm szpilkach na popołudniowy relaks na mieście – bo po co? Tylko wycieczka „fashionistek” z PL miała na sobie takie buty i od razu rzucała się w oczy i wybijała z krajobrazu pewnych siebie Niemców i innych europejskich nacji (nie tylko chwiejnym i niepewnym krokiem). Jedyny postawiony kołnierzyk plus widoczny wystylizowany look – słychać rozmowę po Polsku. Szkoda. Ale w miarę częstszych wyjazdów i nabierania pewności siebie – też będziemy ubierać się na luzie*, na serio na luzie i nie wyglądać jak przysłowiowy szczur na otwarcie kanalizacji. Teraz oczywiście generalizuję, wyostrzam i ubarwiam, ale od tego są artykuły :). [*Luz – to absolutnie nie buty do biegania, czy innych sportów + worek pokutny – to nie o taki luz chodzi, tylko o tą nonszalancję, jak na razie za mocno wystudiowaną].
Warto też zburzyć mit, przez porównanie, o tym, że Polacy nie ubierają się kolorowo – teraz już się ubierają, ale jedyne czego brakuje to właśnie tej pewności siebie i tego, że nie trzeba być zawsze zapiętym na ostatni guzik. Dlatego polecam Berlin – bo blisko, bo budująco, bo warto uczyć się dbania o swój kraj i o siebie, spędzić miło czas i dojechać w dwie godziny z kawałeczkiem… Niby nic wielkiego, ale nadal – zawsze warto poznać lub, dla bywalców, pooddychać innym powietrzem.
Na zakupy warto: Potsdamer Platz Arcades, okolice Ku’damm i wzdłuż Tauentzienstrasse (KaDeWe, Europa Center itp.), Friedrichstrasse (Galeries Lafayette i wysokobudżetowe zakupy), Hackesche Höfe (wzdłuż Schönhauserstrasse) ciekawe butiki, w okolicach Savignyplatz – m.in. wystrój wnętrz, Bergmannstrasse na Kreuzberg – secondo-hand’y i królestwo Kebaba.
Spanie: niskobudżetowo np. Meininger lub wysokobudżetowo Melia Berlin. Generalnie warto też poszukać hosteli, jeśli wycieczka samochodowa zawsze warto sprawdzić opłaty za parking.
Ten artykuł oraz wiele ciekawych innych przeczytasz w naszym magazynie-miesięczniku TO JA KOBIETA. ZAPRASZAMY!
Tak atakują nas napisy, nagłówki, artykuły. Gdzieś przeczytałam świetną ripostę, która i mi się troszkę w głowie składała: „dzięki, po nową szafę udam się do Ikea…”. Co jest z tą nową szafą? Stara jest już niedobra? No może lekko poluzowały się zawiasy, ale przecież piękny czarny kolor (w moim przypadku), nadal jest ok. I to pisze stylistka? :)
Nie jestem za wymienianiem jakiegokolwiek mebla lub jego zawartości, bo jest wiosna, bo tak trzeba lub bo marketingowcy dwoją się i troją żeby sprzedać tony bawełny i poliestru. Owszem, czasem zdarzają się momenty w życiu, w którym trzeba coś oddzielić grubą kreską, albo zauważamy, że nagle stare życie do nas nie pasuje. Wtedy faktycznie przydaje się czystka w szafie i w umeblowaniu mieszkania też… - co tak naprawdę sprowadza się do uporządkowania myśli i umysłu.
Wiosna, teoretycznie, to czas porządków, słońce przyświeci i zaraz widać pięknie latający koło nosa kurz. Nie trzeba jednak zaraz biec i zmieniać całego swojego życia i wywalać ulubionych rzeczy lub kupować stertę ciuchów, które rok nie noszone, znowu będę podlegały wymianie na przyszłą wiosnę.
Wpuszczanie świeżego powietrza nie jest złe, ważne, żeby nie było to nowe powietrze z dużą zawartością smogu (nadal używam porównań i przenośni), tylko lekka bryza. Czasem pragnienie posiadania czegoś nowego jest bardzo mocne, na tyle, że może nas wyprowadzić na manowce. Warto więc sobie przemyśleć czy na pewno jest nam, to coś, nowe, potrzebne, czy najpierw należałoby przejrzeć tą całą garderobę, zobaczyć i zaplanować co dokupić lub co zmienić. Warto zawsze nad tym pomyśleć. Ja z „paruset szaf”, wiem, że czasem wystarczą malutkie poprawki. Wiem, że jest to o wiele nudniejsze, niż kupowanie impulsywne :), ale za to jakie są efekty!
Można sobie poradzić samemu, lub zatrudnić np. stylistkę :), która robi albo małe ewolucyjki (bo ktoś potrzebuje delikatnego naprowadzenia na trop), albo duże rewolucje (bo ktoś się zmienił i potrzebuje radykalnej zmiany) – czyli w zależności od potrzeb, a nie od pory roku!
Jeśli robić porządki w szafie, to z głową. I to przez cały rok, zależnie od nastroju i chęci zmiany. Kupować to, co będzie nam pasowało do całości, a co sezon w ramach szaleństwa – dokupować nowinki (bo przecież nie chodzi o to, żeby ciągle stać w miejscu tylko się rozwijać, nawet modowo).
Wymienia się szafę w zależności od własnych potrzeb, a nie tylko od pory roku (nie zależnie czy chodzi o mebel, czy o zawartość). Czyli jeśli nie remontowaliśmy mieszkania 10 lat to należałoby się nad tym zastanowić, tak samo, nieruszanie w ogóle garderoby 5 lat – jest mocnym dzwonkiem na pobudkę. Jeśli natomiast dbamy o coś systematycznie i wiemy co i jak kupować, to wszystko co nas otacza zaczyna mieć styl i robi się spójne. Chyba, że nie do końca wiemy co i jak kupować, albo akurat się pogubiliśmy i potrzebujemy spojrzenia z zewnątrz lub samej wiedzy – wtedy właśnie przydaje się stylistka.
Miłej wiosny zatem, czas kupić nowy rower, bo stary jest już z zeszłej wiosny ;))))), a może tylko napompować?
Ten artykuł oraz wiele ciekawych innych przeczytasz w naszym magazynie-miesięczniku TO JA KOBIETA. ZAPRASZAMY!
Od paru lat jestem stylistką. Teoretycznie wybieram ubrania dla osób, które tego chcą lub potrzebują. Co to oznacza w praktyce? W praktyce: biegam, kupuję ubrania, przeglądam szafy z ubraniami, wymyślam jak i co ze sobą połączyć, w czym danej osobie będzie najlepiej. Mieszam, jak czarownica: szczypta nowych ubrań, szczypta nowinek modowych plus całą masę stylistyki pasującej do danej osoby – i powstaje z tego osobowość. Generalnie jednak im dalej w las, tym moje 5 groszy wrzucane w inne dziedziny staje się często całą złotówką.
Bo styl nie kończy się na ubraniach.
Czym jest styl? Całokształtem. Styl zaczyna się od myślenia.
Czasem można przeglądać gazety i inspirować się nowościami i trendami – jest to jak najbardziej ok. Ale jeśli tylko to będzie kształtowało nasz styl – to on będzie taki sam jak innych. Tej zimy i jesieni – cała masa botków, rurek plus krótka kurteczka (wszystko w kolorach szaro-buro-brązowo-czarnym), każda dziewczyna spotkana w centrum handlowym wyglądała prawie tak samo. Żadna niczym szczególnym się nie wyróżniała, poza tym, że jednym lepiej w jakimś kroju, innym gorzej. Prawie jak dzieci, które chcą ubierać to samo co inne dzieci, żeby nie wypaść poza nawias społeczeństwa przedszkolnego. Oczywiście nie ma problemu – nastolatki mogą sobie w ten sposób eksperymentować – ja jestem jak najbardziej „za”, one jeszcze szukają siebie. Gorzej gdy 40 na karku, a my nadal nie wiemy, o co nam chodzi i się chowamy za metkami (bo coś z Zary, Uniqlo, bo coś Marc’a Jacobs’a, Chloe – w zależności od pojemności portfela) lub za poleceniami gazet i TV (zdanie wytrych: „bo teraz tak się to nosi”).
Żeby dojść do swojego stylu, trzeba najpierw ze sobą samym podyskutować, wiedzieć jaką się jest osobą i znać swoje plusy i minusy (najpierw charakteru, potem sylwetki). Żyć w zgodzie ze sobą i nie wciskać się w sytuacje i ubrania, które do nas nie pasują. Nie trzeba na siłę ubierać się na kolorowo – jeśli jest się w głębi duszy lordem Byronem (znam osobę z rewelacyjnym miksem czarnych i ciemnych ubrań, od czasu do czasu przyprawianych tylko efektownym kolorem – tego stylu nie da się podrobić, robi głębokie, mocne wrażenie, bo jest 100% prawdziwy).
Generalnie nie jest dobrze budować coś na wiecznej pogoni za trendami. Ważne, żeby mieć swoje ulubione rzeczy, do nich ewentualnie dobierać coś – co nas uwspółcześni. Wtedy właśnie świat będzie widział nas jako stylowe osoby – czyli z charakterem, z gustem i wyprzedzające czasy, a nie tkwiące w ciuchach z tego sezonu (o ironio). :)
Stylowe życie to też nie kanapa z modnego sklepu, wypasiony dom czy samochód. To poprawna polszczyzna (przed znajomościami innych języków warto poznać własny i nie pisać „dzień dzisiejszy” gdzie popadnie http://www.polonistyka.fil.ug.edu.pl/?id_cat=294&id_art=1124&lang=pl bo to mało eleganckie, wtedy już na pewno widać, komu słoma z butów wystaje :)). To uważne słuchanie drugiej osoby, to nie patrzenie z góry, to walka o własne racje i o siebie. I myślenie ponad wszystko (tutaj pragnę pozdrowić moją sąsiadkę, która nadal dobrze się czuje, idąc o 6 rano do pracy i budząc resztę skromnego i cichego domostwa, z impetem uderzając obcasami o podłoże).
Podsumowując, styl, owszem, czasem kończy się na ubraniach, ale zaczyna się od myślenia. :)
Ten artykuł oraz wiele ciekawych innych przeczytasz w naszym magazynie-miesięczniku TO JA KOBIETA. ZAPRASZAMY!