Wegetarianizm wywodzi się z Indii i jest znany od prawie 4 tysięcy lat. W dzisiejszych czasach to raczej forma kultury oraz stylu życia. Ale czy sam w sobie jest zdrowy i jak wpływa na nasze życie?
Choć bycie wege jest dziś bardzo na topie - taką dietę stosują miliony ludzi na świecie, także Ci znani i lubiani (aktorzy, muzycy, gwiazdy telewizji) - to udowodniono główne korzyści wynikające z takiego stylu życia: - wegetarianie są szczuplejsi - stosując tą dietę zmniejsza się ryzyko zapadnięcia na choroby serca, krążenia, czy cukrzycę oraz otyłość - gdy w diecie jest więcej warzyw i owoców, a mniej produktów pochodzenia zwierzęcego, tym mniejsze ryzyko wystąpienia nadciśnienia, chorób oczu, czy udaru mózgu - jedząc mniej mięsa, jaj oraz nabiału mamy mniejsze szanse na zachorowanie na Alzheimera i astmę - wegetarianie mają silniejszy system odpornościowy i żyją nawet o 10 lat dłużej niż mięsożercy
Wegetarianizm u dzieci i kobiet w ciąży Bez obaw można wprowadzić dietę wegetariańską również swoim dzieciom. Będą one wyższe, a ich poziom IQ lepszy niż u rówieśników jedzących mięso. Poza tym dzieciom wege mniej zagraża otyłość, choroby serca, czy cukrzyca.
Częstym dylematem wegetarianek jest, czy na powrót włączyć do menu mięso, jeśli jest się w ciąży. Otóż oprócz konsultacji z lekarzem, który doradzi najlepszą dietę, jest też urozmaicenie dodatkowo swojego menu. Należy spożywać przede wszystkim większe ilości żelaza i białka. Warto też uzupełnić braki aminokwasów, które są pochodzenia zwierzęcego i spożywać więcej warzyw strączkowych, tofu, czy orzechów. Żadna mądrze dobrana i zbilansowana dieta, nawet wegetariańska, nie wpłynie niekorzystnie na rozwój i zdrowie dziecka.
Dieta wegetariańska tylko indywidualnie Przejście na jakąkolwiek dietę powinno być dobrane tylko indywidualnie. Jest to związane z naszym wiekiem, metabolizmem, trybem i stylem naszego życia, a także budową anatomiczną i upodobaniami smakowymi.
Jak przy każdej diecie, tak i tu ważna jest jakość, ilość oraz proporcje dostarczanych do organizmu składników odżywczych: minerałów, witamin, białka, węglowodanów, tłuszczów i wody. Inny zasób energii będzie potrzebny osobie aktywnej fizycznie, inny tej, która stroni od wysiłku i odpoczywa leżąc na kanapie. Dlatego tak istotne jest, aby każdą dietę, także wegetariańską, dostosować do indywidualnych potrzeb. Tylko wtedy będziemy mieć pewność, że naszemu organizmowi niczego nie brakuje.
Zalety i wady bycia wege Największą z zalet diety wegetariańskiej jest zmniejszenie poziomu złego cholesterolu we krwi. W konsekwencji obniżone jest ryzyko wystąpienia chorób sercowo - naczyniowych. Ponieważ wegetarianie często spożywają produkty, które są bogate w nienasycone kwasy tłuszczowe oraz witaminę E, obniżają w ten sposób ciśnienie krwi. Kolejną korzyścią z bycia na diecie wege jest mniejsza podatność na cukrzycę, gdyż w diecie występuje duże spożycie błonnika. Warto również zaznaczyć, że zwiększona ilość witaminy C w codziennym menu, przyczynia się do zmniejszenia ryzyka wystąpienia nadwagi i otyłości.
Jak w każdej diecie, także wegetariańskiej, wyróżnić trzeba jej wady Do głównych należy niedobór witamin i minerałów, który jest spowodowany nieprawidłowo skomponowaną dietą. Krzywica, osteomalacja, osteoporoza, niedożywienie, biegunki, czy nieregularne miesiączkowanie są również wadami tej diety.
Jeżeli kobieta w ciąży jest na diecie wegetariańskiej, ważne jest, aby utrzymać prawidłowy poziom żelaza, gdyż niedobór może prowadzić do wcześniejszego porodu i mniejszej masy wagowej dziecka.
Dieta wege ma pozytywny wpływ na nasz organizm, a jej urozmaicony jadłospis pozwala na zachowanie długiego zdrowia i opóźnienie procesów starzenia się. Ale należy pamiętać, że rezygnacja z jedzenia mięsa nie jest odpowiedzią na wszelkie dolegliwości. Dlatego trzeba być świadomym zarówno zalet, jak i wad tej diety.
Czy można połączyć karierę zawodową, małżeństwo, plany rodzinne i rozwój osobisty? Jak być kobietą spełnioną na wszystkich polach? Co zrobić, aby odnieść sukces i osiągnąć idealną równowagę? Na te pytania odpowiada w autobiograficznej książce Mika Brzezinski – popularna dziennikarka, córka wybitnego polityka, autorka bestsellerów.
Lekko i błyskotliwie, opierając się na własnych doświadczeniach, Brzezinski pisze o codzienności współczesnej kobiety, godzeniu różnych ról i często niełatwych wyborach. Jej książka jest niezwykle uczciwa i do bólu szczera – autorka otwarcie dzieli się z czytelniczkami nawet wstydliwymi i nieprzyjemnymi historiami ze swojego życia. Krok po kroku poznajemy losy tej niebanalnej kobiety, szukając wraz z nią odpowiedzi na pytanie: czy można mieć wszystko naraz?
Dzięki lekturze książki czytelniczki: • poznają przepis na sukces kobiety, która sama pokonała przeszkody na drodze do szczęścia i satysfakcji zawodowej; • otrzymają rady dotyczące łączenia pracy zawodowej z życiem rodzinnym; • dowiedzą się, jak radzić sobie z niepowodzeniami i pokonywać ograniczenia; • poczują się zmotywowane w dążeniu do sukcesu.
Stało się o niej głośno w 2007 roku, gdy na oczach widzów programu „Morning Joe” spaliła wiadomość o tym, że Paris Hilton wyszła z więzienia. To był jej manifest. Wierzyła, że media nie muszą karmić swoich odbiorców niezbyt strawną papką. Okazało się, że miliony osób myślą tak samo! Mika Brzezinski, dziennikarka o polskich korzeniach, opowiada o latach walki o pozycję w branży. Momentami jest to historia dość dramatyczna. Powinni przeczytać ją wszyscy, którzy zgubili się w pogoni za karierą i utonęli w morzu możliwości, jakie niesie współczesny świat. Naucz się wybierać, żyć w zgodzie ze sobą i znajdź dla siebie odpowiednie tempo. Zasługujesz na więcej, niż ci się wydaje. Elwira Piwowarska, Kobieta.wp.pl ________________________________________ Mika Brzezinski - córka profesora Zbigniewa Brzezińskiego, doradcy do spraw bezpieczeństwa narodowego prezydenta Jimmy’ego Cartera (1977–1981). Ceniona dziennikarka, publicystka, autorka książek. Gwiazda telewizji NBC i MSNBC, była główną reporterką stacji CBS. Jest współautorką bardzo popularnego i cenionego programu „Morning Joe”, który magazyn „Time” uznał za rewolucyjny na amerykańskim rynku medialnym, a „New York Times” za najlepszy program informacyjny 2008 roku. Moja pasja. Moja rodzina to jej druga książka. Publikacja otrzymała tytuł „New York Times bestseller” i zebrała wiele pozytywnych recenzji.
Daniel Paisner – jeden z najpopularniejszych ghostwriterów, współautor ponad 50 książek o różnej tematyce, z których 11 znalazło się na liście bestsellerów „New York Timesa”. Współpracował ze znanymi osobami, w tym z Sereną Williams, Denzelem Washingtonem, Whoopi Goldberg, Johnem Kasichą czy Edwardem Kochem, ale i z ludźmi, którzy doświadczyli niezwykłych przeżyć. Z Krystyną Chiger napisał Dziewczynkę w zielonym sweterku – na podstawie tej książki Agnieszka Holland nakręciła film W ciemności. Paisner jest również autorem kilku własnych książek, między innymi Obit, Mourning wood czy The ball: Mark McGwire’s 70th home run ball and the marketing of the American dream. ________________________________________ Tytuł: Moja pasja. Moja rodzina Autor: Mika Brzezinski, Daniel Paisner Data wydania: 9 października 2014 r. ISBN: 978-83-7489-543-9 Numer wydania: I Oprawa: twarda, obwoluta Format: 150 x 225 mm Liczba stron: 232 Patronat medialny: Wp.pl, Ksiazki.wp.pl, Kobieta.wp.pl, Businesswoman & Life, Lady Business Club Cena: 49,90 zł WWW: http://www.gwp.pl/13588,moja-pasja-moja-rodzina.html
Już od najdawniejszych czasów, zarówno w świecie ludzi, jak i zwierząt, barwa odgrywała ważną rolę. Kolorowe znaki ostrzegały o niebezpieczeństwie, stanowiły świadectwo przynależności do konkretnej grupy osób (np. plemienia), a także były oznaką statusu społecznego.
Wydaje się, że z biegiem lat ich rola nie zmalała, a wręcz przeciwnie – badacze stawiają kolejne teorie potwierdzające, że kolory odgrywają w życiu człowieka bardzo ważną rolę, mogąc nawet leczyć!
Początki badań nad barwą Zainteresowanie kolorem skupiało się początkowo na jego aspekcie estetycznym i znaczeniu koloru w ekspresji malarskiej. Następnie, skupiono się na jego symbolice. Dopiero jednak koniec XVIII wieku przyniósł przełom, czyli powiązanie barw z psychiką człowieka i badaniem wpływu kolorów na emocje i odczucia ludzi.
Po dziś dzień istnieje kilka teorii, które próbują wyjaśnić niepodważalne oddziaływanie barwy na psychikę człowieka. Do najbardziej znanych należą teoria asocjacji, czyli skojarzeń barwy z określonym przedmiotem czy zjawiskiem i przypisanie kolorom określonych przymiotów czy teoria barwnych czakramów, wywodząca się z psychologii Wschodu i oparta na regułach religii azjatyckich.
Znaczenie barw W toku badań nad kolorami badacze doszli do wniosku, że każda barwa ma określony potencjał pobudzenia, co oznacza, że może oddziaływać na osobę słabiej bądź silniej. Poza tym, różna jest także wartość aktywizująca – niektóre barwy mogą szybko wywoływać silną, ale krótkotrwałą reakcję, inne – działają wolniej, ale efekt działania barwy jest dłuższy czasowo. Barwy mogą oddziaływać na temperament człowieka i jego emocje.
Poniżej znajduje się zestawienie podstawowych barw, które wyjaśnia, co oznacza upodobanie osoby do konkretnego koloru oraz w jaki sposób dana barwa wpływa na zachowanie człowieka.
Biały: kolor ten wybierają indywidualiści i egocentrycy, ale także osoby obdarzone przenikliwością, nonkonformiści i osoby obdarzone niezwykłym zmysłem sprawiedliwości; biały wywołuje poczucie osamotnienia, wyobcowania i odrzucenia. Szary: kolor ten wybierają ludzie ostrożni, skromni i pasywni; szary może wywoływać stany depresyjne i zobojętnienie, nie sprzyja on również zaangażowaniu i samoakceptacji. Żółty: kolor ten wybierają osoby towarzyskie, o dużym poziomie empatii i potrzebie uznania dla swoich czynów, niestety, są to niejednokrotnie także osoby przebiegłe, zarozumiałe i złośliwe; żółty to kolor optymistyczny, wywołujący wrażenie szczęścia. Pomarańczowy: kolor ten wybierają osoby ambitne i dumne, mające wysokie aspiracje i konsekwentnie dążące do celu; pomarańczowy to kolor ciepły, dodający energii. Czerwony: kolor ten wybierają osoby ambitne, energiczne, aktywne, odważne, obdarzone silną wolą, ale także żądne sławy i władzy; czerwony to kolor, który pobudza, ale w nadmiarze może prowadzić do agresji. Fioletowy: kolor ten wybierają osoby szlachetne, ale dosyć władcze w obcowaniu z innymi, zwykle są niezdecydowane, kierują się wyższymi racjami, czasami popadają w narcystyczny samozachwyt; fioletowy to kolor uspokajający i wyciszający. Różowy: kolor ten wybierają osoby lękliwe, uległe, ale także samolubne i bardzo troskliwe. Brązowy: kolor ten wybierają egocentrycy i osoby o niskim poczuciu własnej wartości, charakterologicznie są to jednak osoby uczciwe, praktyczne, trzeźwo myślące, a czasem – egoistyczne; brązowy przywraca równowagę, wycisza i daje poczucie bezpieczeństwa. Granatowy: kolor ten wybierają osoby towarzyskie, romantyczne, szlachetne, wierne, dążące do zdobycia akceptacji, uznania i popularności; granatowy uspokaja. Błękitny: kolor ten wybierają osoby mało aktywne, wyciszone, zdystansowane wobec otoczenia, dążące do utrzymania wewnętrznej równowagi; błękitny daje poczucie czystości, jasności, świeżości, uspokaja, ale w nadmiarze może prowadzić do nerwic. Zielony: kolor ten wybierają osoby aktywne, pełne życia, czasami także surowe, dumne i bardzo samodzielne; zielony to kolor uspokajający. Czarny: kolor ten wybierają osoby zdystansowane, niezależne, często skłonne do pesymizmu, łatwo się poddające w obliczu trudności; czarny ma działanie depresyjne.
Czakramy Według wierzeń Wschodu, każdy człowiek posiada 7 czakramów, które są źródłem witalności i siły. Czakramy karmią się energią, którą czerpią między innymi z wibracji barw. Każdy z kolorów ma inną wibrację i inaczej wpływa na ciało człowieka: Czerwień – jest energią cieplną, która aktywizuje; jest źródłem mocy i energii seksualnej; Pomarańcz – jest energią cieplną, która pobudza; jest ona odpowiedzialna za działanie układu trawiennego; Żółty – jest ośrodkiem splotu słonecznego, gwarantuje obiektywizm; pobudza do działania wątrobę i trzustkę; Zieleń – to kolor serca; jeśli zieleń jest w stanie równowagi, człowiek jest tolerancyjny i otwarty na świat; Błękit – równowaga tej sfery czakramu sprawia, że ludzie są spokojni, zrównoważeni i wyciszeni; odpowiada za prawidłowe funkcjonowanie układu oddechowego i tarczycy; Indygo – jest energią uspokajającą i chłodzącą; równowaga tej barwy powoduje łagodność i empatyczne usposobienie; Fiolet – to ośrodek czakramu wrażliwości, charakterystyczny dla artystów.
Brak równowagi kolorów i zdominowanie przez jeden konkretny powoduje przeciążenie jednego ośrodka i osłabienie pozostałych. Może powodować to powstawanie różnych dolegliwości fizycznych i psychicznych, w tym zmiany w zachowaniu, samopoczuciu i charakterze.
Wiara w oddziaływanie kolorów to sprawa indywidualna. Jednakże jest faktem niezaprzeczalnym, że odczytywanie symboliki i znaczenia kolorów jest coraz chętniej wykorzystywane w diagnozowaniu przemocy dziecięcej, a chromoterapia (czyli leczenie kolorami) wspomaga tradycyjne formy leczenia przeróżnych chorób, m. in. niedokrwistości i astmy.
Lektura Stanisław Popek, Barwy i psychika. Percepcja, ekspresja, projekcja, Lublin 1999.
Nie od dziś wiadomo, że studenckie życie jest drogie. Mamy wiele wydatków, na które trzeba znaleźć pieniądze. No tak, ale każda dziewczyna chce się też ładnie ubierać.
Co zrobić jeśli nasz budżet finansowy nie należy do tych największych? Jak radzą sobie w takich sytuacjach studentki?
Większość z nas najpierw obserwuje co jest na topie i co jest nam potrzebne. Następnie jeśli mamy trochę czasu, możemy porównać ceny w różnych sklepach i wybrać te, które są przystępne dla naszej kieszeni. Przy zakupach sugerujemy się modą, ale także wygodą i przydatnością danego ubrania. Mamy swoją ulubioną paletę barw, dzięki której czujemy się dobrze w danym ciuszku. Każda z nas ma swój styl i gust, więc nie ma jednego stroju który dominuje na uczelni.
Zauważyłam, że niektóre dziewczyny oszczędzają na kosmetykach. Nie kupują drogich firmowych tylko wybierają tańsze zamienniki. Nikt przecież nie zauważy czy kobieta używa tuszu do rzęs znanej marki czy taniego zamiennika. W ten sposób w zależności od ilości kosmetyków można zaoszczędzić nawet ok. 100 zł miesięcznie. Ta sama kwestia tyczy się perfum.
Ile studentki wydają na zakupy? No właśnie. Jak wspomniałam wcześniej, wszystko zależy od tego ile możemy na to pieniędzy przeznaczyć oraz czego naprawdę potrzebujemy. Po konsultacji z kilkoma koleżankami ustaliłyśmy, że: - bluzka - ok. 50 zł. Zapewne ta cena zależy od pory roku, materiału i sklepu w którym ją kupiłyśmy - spodnie, jest to wydatek od 50 - 90 zł - buty np. kozaki - ponad 100 zł - płaszcz - również 100 zł - biżuteria, kupujemy ją okazyjnie. Na kolczyki, bransoletki i wisiorki przeznaczamy ok. 50 zł. W moim jednak otoczeniu dziewczyny nie noszą zbyt dużej ilości biżuterii, stawiają raczej na minimalizm
Zakupy można też robić w Internecie, ale większość dziewczyn woli kupić rzeczy osobiście tzn. w sklepach. Wybierają bezpośredni kontakt z ubraniami a także z ludźmi. Mogą przymierzyć i dotknąć daną rzecz. W sieci jest to niemożliwe, ale z drugiej strony takie zakupy są wygodniejsze.
Ciekawym, ale nie zawsze dobrym rozwiązaniem jest robienie zakupów na wyprzedażach. Ceny są wtedy niższe, ale nie raz jest tak, że są wysokie i w żadnym wypadku nie kojarzą się z wyprzedażą.
Zdarza się też, że podczas wyprzedaży nie myślimy logicznie i kupujemy pod wpływem emocji i chwili. Po powrocie do domu oraz przemyśleniach, dochodzimy do wniosku, że tak naprawdę dana rzecz nie była nam wcale potrzebna.
Do zakupów należy podchodzić z pewnym planem i racjonalnym myśleniem choć nie zawsze jest to łatwe, bo chyba każdą z nas dopadł kiedyś szał zakupów :)
Tak więc drogie Panie oszczędzić się da, tylko trzeba znaleźć odpowiednią drogę oraz swój własny konsekwentny sposób, którego trzeba się rygorystycznie trzymać i wcielić go w życie.
Naczelna portalu wymyślając mi od czasu do czasu tematy, za każdym razem wraca do tematu mojej pracy: „Olka opisz jak pracujesz, jakie masz klientki, to jest szalenie ciekawe”.
Ja za każdym razem zabieram się, ale jakoś słowa nie przychodzą. Pracę przeżywam, ale średnio potrafię o niej opowiadać. Może jednak mam coś z księgowego – bo jak tu mówić o księgowości, albo o matematyce – jest i już.
O klientkach/klientach także nie lubię opowiadać. Wiem jakie mają problemy, poznaję przez chwilę część ich życia. Cieszę się ich zaufaniem, może właśnie dlatego, że nie wykorzystuję każdej okazji do zabłyśnięcia, opowiadając kogo znam i historyjek z ich życia.
Osobisty Stylista to trochę zawód psychologa, nie tylko dlatego, że w 15 minut zazwyczaj muszę wejść z butami w życie innej osoby i poznać ją i jej styl, lub upodobania, ale także zachować tą właściwą dla zawodu psychologa dyskrecję po spotkaniu.
No właśnie, pierwsze 15 minut spotkania – całą uwagę skupiam na rozmówcy, jak i co mówi, dokładnie zadaję pytania sondujące, ciut jak pod lupą. Staram się wyciągnąć jak najwięcej o guście o upodobaniach, żeby szybko, nie tracąc czasu, skonstruować pierwsze ramy wizerunku. Czasem widzę jak komuś drżą ręce, potem dowiaduję się o wielkim stresie przed spotkaniem ze mną. Padają słowa „jak przed egzaminem”, „całą noc nie mogłam spać”, „bałam się”, „skok w przepaść”. Swoją drogą to ciekawe, bo przecież nikt nie porównuje wizyty u dentysty do skoku w przepaść, a spotkanie ze mną dwie osoby tak właśnie określiły (całe szczęście, że to były tylko myśli przed spotkaniem :))))))))).
Kto się do mnie zgłasza? Nie ma, jak w programach tv, wielu mocno zaniedbanych kobiet z nadwagą. Nieumalowanych, nieuczesanych, w ciuchach z lat 70tych PRLu. To taki mit (a czasem szkoda, że się nie zgłaszają). Mam za to sporo do czynienia z młodymi mamami, którym ciut trzeba pomóc powrócić na właściwy kurs. Często z kobietami o genialnych, rewelacyjnych kształtach, które szukają dziury w całym. Właścicielkami nieuświadomionych skarbów w szafie, kolekcji pięknych butów itp. Zgłaszają się kobiety, które się po prostu ciut pogubiły lub wreszcie potrzebują, żeby ktoś stanął z boku i powiedział co o tym wszystkim myśli – takiego doświadczonego, inteligentnego lustra z pomysłami (czego brakuje, co gdzie kupić).
Spektakularne metamorfozy? Bywają, że czasem trudno uwierzyć że to ta sama osoba, i zazwyczaj nie jest to tylko zmiana ubrań i stylu, ale głównie samoświadomości.
Jeśli chodzi o Panów, to zazwyczaj cele są z góry określone i nie trzeba wnikać. I tak, przy każdym kolejnym spotkaniu jest to dla mnie duże zaskoczenie - te mocno sprecyzowane oczekiwania.
Na 10 osób średnio jedna jest płci męskiej, która nagle jest mega konkretna i potrzebuje - „spodni, marynarki, kilku koszul, butów - nie wiem jakich Pani się na tym zna”.
To spore ułatwienie, ale niech nikt nie sądzi że jest prosto, każdy Pan i tak ma mocno sprecyzowany gust i nie da rady wcisnąć czegoś co nie pasuje do osobowości. Zadania niby proste, ale trzeba mocno „na czuja” szukać ubrania, a nie przebrania i wyłapywać każdy wyraz twarzy, bo Panowie rzadko kiedy, wypowiadają się całymi zdaniami o tym jak się czują w danym ubraniu. Za dandysa łatwo przebrać, ale nie mam żadnej gwarancji, że potem ktoś to będzie nosił.
Przy stylizacji przez internet jest ciut inaczej. Wtedy nie poznaję osoby, wiem tylko tyle, ile mi o sobie napisze. Proszę o zdjęcia z którymi się oswajam, potem zapamiętuję i w głowie przez kilka dni tworzę wizerunek. Jest to takie opowiadanie z boku, pokazywanie jak ja tą osobę widzę. Czasem ktoś pyta się, czy to program komputerowy. Nie mam programu, mam pewne schematy, zwroty opisujące, wypracowane przez lata, ale za każdym razem od nowa do każdej sylwetki tworzę nowy zestaw, bo nie trafiły mi się dwie identyczne osoby (coś mało bliźniaków typu bracia Mroczek się zgłasza :)))))) dodatkowo każdy ma inne pytania i wątpliwości.
Poza tym praca stylistki, to baaardzo dużo chodzenia, targania ciuchów. Biegania na zdalne zakupy dla stałych klientek z miarą w ręku i cennikiem DHLu, czy innego UPSu w drugiej, żeby wysłać wszystko na czas. Kompletne zaniedbywanie twitterów, facebooków i innych, po prostu z braku czasu, po intensywnym przebywaniu poza domem, trzeba pobyć w nim naprawdę.
Poznawanie nowych rejonów i przyległości Poznania – jeżdżę przeglądać szafy bez nawigacji, bo to wiele fajniejsze jest zapamiętywanie drogi, także orientacja w terenie jest wyćwiczona na maksa, Pani od geografii w liceum byłaby ze mnie dumna.
Oprócz tego zakupy w stolicach Europejskich też są przyjemne, nie ukrywam. Tym bardziej, że staram się rozplanować wszystko tak, żeby mieć kilka dni wolnych na miejscu.
Spotykam całą masę ciekawych osób – to jest chyba największa zaleta tej pracy. Kiedyś właśnie wpadłam na to, że oglądam tv i słucham radia, wkurzam się na świat i na te „mądre” głowy, które nami rządzą, a potem spotykam kilka tak fantastycznych osób, że wiara w świat i w ludzi wraca ze zdwojoną siłą.
Tak, to jest zdecydowanie najciekawsza strona pracy Osobistej Stylistki.
Miało być o tym jak wygląda moja praca, a wyszło, wszystko poza pracą, czyli mało o ciuchach dużo o wrażeniach :).
Ten artykuł oraz wiele ciekawych innych przeczytasz w naszym magazynie-miesięczniku TO JA KOBIETA. ZAPRASZAMY!
Narodziny dziecka wywracają całe życie do góry nogami. Kiedyś byliśmy tylko we dwoje, wszystko planowaliśmy tylko dla siebie, wolni i spontaniczni.
Teraz słowo „spontaniczni” można schować do szuflady. Mały Szkrab zawładnął nami całkowicie, bo wszystko co się dzieje ma związek wyłącznie z Maluchem.
Zwykłe wyjście do sklepu wymaga nie lada logistycznego zaplanowania - musi być dostosowane do pory posiłków, drzemek, zmiany pieluch. To mały człowieczek zdecyduje kiedy zjemy i kiedy pośpimy (albo i nie). Nie ma czasu na nic innego, zwłaszcza na początku, zanim „ogarniemy się” ze wszystkim.
A jak zmienia się związek? Na pewno nie na gorsze. Jest inaczej, to fakt ale wcale nie gorzej. To prawda, że na początku MY schodzimy na dalszy plan, nie jesteśmy już sami dla siebie, ale jesteśmy my dwoje dla Malucha, przede wszystkim. Jednak nie oznacza to wcale, że namiętność wtedy wygasa. Jeżeli odpowiednio ją pielęgnujemy, to po krótkim uśpieniu, wraca, czasem z większą nawet siłą.
Przecież namiętność to też czuły pocałunek ot tak, po prostu, to przytulenie gdy jest się już naprawdę zmęczonym, to ukradkowy dotyk, czuły gest. Namiętność na takim etapie życia nie musi kojarzyć się wyłącznie z dzikim i namiętnym seksem. To tak naprawdę nasz sposób bycia razem. I w dodatku w nowym, innym już teraz życiu.
Często seks po porodzie przez dłuższy czas jest na bardzo dalekim planie, bo nie ma czasu, bo jest zmęczenie, ból, strach jak to teraz będzie.
Przecież urodziłam dziecko, zmieniłam się „tam”, zmieniłam się w ogóle. Jak partner mnie przyjmie, czy będzie inaczej, czy będę w jego oczach mniej atrakcyjna? Te pytania zadaje sobie każda kobieta, która urodziła dziecko. Nie jest łatwo obudzić w sobie tę kocicę, która królowała w sypialni przed ciążą.
Czasem jest i tak, że dla kobiety poród i ból mu towarzyszący jest tak traumatycznym przeżyciem, że boi się zbliżenia, często nawet boi się kolejnej ciąży.
Powiedzmy sobie szczerze, ostatnie uczucie jakie towarzyszy kobiecie po ciąży i porodzie to brak poczucia własnej atrakcyjności. Figura już nie ta, kilka dodatkowych kilogramów tu i ówdzie które wymagają czasu i pracy, by zniknęły. Do tego często brak czasu na wybranie się do kosmetyczki, na zakupy by odświeżyć garderobę i ubrać „nową” siebie.
Tylko często to wyłącznie nasz punkt widzenia. Nie zdajemy sobie jednak sprawy, jak widzi nas ukochany mężczyzna.
Zapytałam kiedyś kilku znajomych mężczyzn, jak widzą swoje ukochane po urodzeniu dzieci. Odpowiedzieli niemalże zgodnie, że zdecydowanie zmienił się stopień atrakcyjności ich partnerek, ale nie na niższy lecz na wyższy. Przede wszystkim mają dla małżonek wiele szacunku za to, że pokonały trud porodu. Nie wszyscy Panowie towarzyszyli przy porodzie, ale Ci którzy byli na porodówce zdecydowanie tego nie żałują, bo na własne oczy widzieli, ile kobieta musi znieść. Za to właśnie je uwielbiają i podziwiają. Ponadto wszystkie krągłości, które zyskały, zdecydowanie dodały im seksapilu a kobieta karmiąca to już w ogóle cud!:)
Ja, osobiście podchodzę do tego wydarzenia tak, że dzięki naszej miłości powstało nowe życie, „nasze” maleńkie życie. To sprawiło, ze nasz związek rozkwitł na nowo. Nieważne, że często nie ma czasu lub siły by sobie to okazać. Jednak te momenty, kiedy mamy czas tylko dla siebie, są magiczne, wykradzione, czasem długo wyczekiwane, ale dzięki temu tak wyjątkowe.
Wiem, że są i tacy mężczyźni, którzy towarzyszą partnerce przy porodzie a później ich zainteresowanie nią znika, bo widzieli ją w tych ciężkich chwilach. Ja osobiście nie znam takich mężczyzn, na szczęście.
Nie ma jednej recepty na namiętność w związku, gdy powiększa się rodzina. Każda para musi sama znaleźć swój złoty środek. Ale naprawdę nie jest to takie trudne, czasem tylko potrzeba trochę czasu, bo wielkie rzeczy nigdy nie powstawały „ot tak”.
Można przecież od czasu do czasu wygospodarować chwilę na kolację we dwoje, przy świecach, jak za dawnych czasów. Wbrew pozorom to nie takie trudne, gdy Maluch idzie spać trzeba tylko znaleźć trochę sił, by od razu nie usnąć ze zmęczenia. Wiadomo, że chwile które były kiedyś, już długo nie wrócą, ale to nie znaczy, że te nowe nie przyniosą szczęścia.
Im więcej nad czymś pracujemy, tym później bardziej to cenimy.
Najważniejsze jest jedno – pamiętajmy, że dziecko rodzimy nie dla siebie, lecz to nasz dar dla świata. Kiedyś ono pójdzie swoją drogą, usamodzielni się, założy własną rodzinę. Nie będzie z nami wiecznie.
A MY? Zostaniemy wtedy znów sami, we dwoje. Czy nie warto więc każdego dnia pracować nad tym, by w przyszłości nadal się kochać i umieć spędzać razem czas? By wtedy wciąż umieć cieszyć się sobą? Małżeństwo i namiętność nie kończą się wraz z pojawieniem potomka, to dopiero początek wspólnego, zupełnie innego, ale jakże pięknego życia.
Namiętność jest jak piękny kwiat, bez pielęgnacji i systematycznej pracy nie przetrwa. Warto więc znaleźć w sobie siłę, a przecież we dwoje zawsze łatwiej!
Magdalena Zbytek-Książkiewicz, 30l.
Ten artykuł oraz wiele ciekawych innych przeczytasz w naszym magazynie-miesięczniku TO JA KOBIETA. ZAPRASZAMY!
Plotka to najgorsza zmora każdego z nas. Nie ma osoby, która chociaż raz nie padła jej ofiarą. Ogrom zniszczeń, jakie dokonuje zależy od tego, jak bardzo drażliwych kwestii dotyczy oraz od siły charakteru „obgadywanego”. Niektórzy mniej przejmują się tym, że są przedmiotem obiegu wiadomości między znajomymi, innym, bardziej wrażliwym, krążące informacje z ich życia potrafią doprowadzić na skraj załamania.
Zadziwiający jest fakt, jak bardzo plotkarze lubują się w nieszczęściu drugiego człowieka. Rzadko bowiem zdarza się, że usłyszymy o sobie coś dobrego, zwykle żerują oni na tym, co nam nie wyszło, ubarwiając historię tak, że nawet zwykłe niepowodzenie urasta do rangi katastrofy. Uczucia poszkodowanego i jego rodziny nie są istotne. Liczy się tylko dawka adrenaliny, której dostarcza rozsiewanie, najlepiej do jak najliczniejszego grona odbiorców, niekoniecznie zgodnych z prawdą nowinek.
Plotka jest najważniejszym gościem na każdym spotkaniu towarzyskim. Trudno sobie wyobrazić jakąkolwiek rozmowę w gronie znajomych, żeby obyła się bez opowiadania o osobach, których nie ma wśród nas. Ileż to razy dzwonimy do swojej przyjaciółki, by umówić się „na ploty”? I nic w tym złego, jeśli potrafimy rozróżniać dobrą plotkę od szkodliwej. Jeśli nie mamy z kimś kontaktu i chcemy się dowiedzieć, co u niego słychać z czystej sympatii od kogoś, kto ma z nim styczność, nie robimy nic niestosownego. Kiedy jednak dyskutujemy o jego prywatnych sprawach, które być może miały pozostać nieujawnione, wtedy postępujemy niewłaściwie. Każdy z nas czasem potrzebuje się wygadać, ale liczymy na dyskrecję tego, komu się zwierzamy.
Wyrażenie, że o kimś „plotkujemy” jest bardzo ogólne. Prawidłowa definicja tej czynności dotyczy głównie przekazywania niewiarygodnych informacji na czyjś temat. Często działa to na zasadzie głuchego telefonu. Zasłyszana niedokładnie wiadomość powtarzana przez kilka osób, na samym końcu łańcuszka bardzo mało ma wspólnego z prawdą.
Najbardziej pod tym względem cierpią ludzie znani. Za swój sukces często płacą gorzką cenę. Dzięki ich potknięciom egzystuje większość pism, a dziennikarze, tzw. „paparazzi” gotowi są na wiele poświęceń, by mieć temat na pierwszą stronę, nieraz całkowicie wyssany z palca. Przeglądając brukowce, rzadko można przeczytać o małżeństwach aktorów z kilkudziesięcioletnim stażem i spokojnie wiedzionym życiem. Prasa doskonale zdaje sobie sprawę, że znacznie bardziej pokupny będzie numer, w którym królują skandale. Wyobraźnia nie zna granic, wystarczy że popularna aktorka wejdzie do sklepu dziecięcego, a już krąży plotka, że z pewnością jest w ciąży i pół gazety poświęcone jest domysłom, z kim będzie je miała. Nikt nie zastanawia się nad tym, jak dane pomówienia mogą kogoś zaboleć. W końcu to tylko gorsza strona sławy. Ale to są normalni ludzie, którzy tak samo mają prawo do prywatności, są tak samo wrażliwi, jak każdy z nas. Wielu z nich wpada w depresję, alkoholizm, szuka zapomnienia w narkotykach. Ale to tylko kolejne powody, by znów stali się sensacją.
W naszym codziennym życiu nie jest inaczej. Szczególnie dotkliwie odczuwają potęgę plotki mieszkańcy mniejszych miejscowości, gdzie zainteresowanie życiem innych sięga zenitu. Zapewne jest to wynikiem braku pracy, atrakcji, jak również tego, że wszyscy dobrze się znają, więc ciekawość, co się dzieje u sąsiada i odpowiednie przekazanie tego dalej dostarcza niemałej rozrywki. W związku z czym powstaje tak wiele wersji wydarzeń, że trudno nawet dociekać, która jest prawdziwa, o ile w ogóle wszystkie nie mijają się z rzeczywistością.
Moja rozmówczyni, 34-letnia Agata przyznaje, że właśnie przez ludzi, których znała całe życie, była zmuszona wyprowadzić się ze swoich rodzinnych stron: „Od dzieciństwa mieszkałam w niewielkiej wsi, bardzo wcześnie wyszłam za mąż za chłopaka, który mieszkał raptem kilka posesji dalej. Wszyscy doskonale się znaliśmy, zawsze się cieszyłam, że nie jestem anonimowym człowiekiem wśród tłumu obcych. Byłam zdania, że lepiej jest na duszy, kiedy wychodzi się z domu i słyszy zewsząd życzliwe „dzień dobry”, lub wracając ze sklepu sąsiadka zatrzyma cię na pogaduchy. Problemy się pojawiły, kiedy mój ślubny, znany dla ogółu do tej pory jako dobry i zaradny mężczyzna, zaczął coraz częściej sięgać do kieliszka. Niekończące się awantury o byle co oraz zastanawianie się w jakim stanie wróci, jeśli w ogóle, skutecznie zraziły mnie do niego. Poza tym już nie było tak, jak dawniej, coraz bardziej się od siebie oddalaliśmy, każde z nas żyło swoim życiem. Po kilku latach męczarni podjęłam decyzję o rozstaniu, wróciłam do rodzinnego domu i wniosłam sprawę o rozwód. Wtedy rozpętało się piekło. On, jako porzucony małżonek dołożył starań, bym to ja miała opinię „tej złej”. Posypały się grady oskarżeń, wszędzie, gdzie się pojawiałam, słyszałam szepty za plecami, cierpieli także moi rodzice. Naszymi kłopotami żyła cała wieś. Postanowiłam jak najszybciej postarać się o pracę w pobliskim mieście i wyjechałam, nie oglądając się za siebie. Wreszcie odetchnęłam pełną piersią, odzyskałam spokój i równowagę. Nie zaprzyjaźniłam się jak dotąd z sąsiadami mieszkającymi w moim bloku. Jest mi dobrze z tym, że nikt mnie tu nie zna.”
Plotka jest najpotężniejszą bronią w ręku tych, którzy chcą nam zaszkodzić, a nie posiadają odpowiednich faktów do tego celu. Znacznie łatwiej bowiem puścić wodze fantazji, niż czekać na prawdziwy błąd. Nawet, jeśli nie odniesie się pożądanego efektu, zawsze można zasiać niepokój. Z niesprawdzonych, niepochlebnych zarzutów trudno jest nam się wytłumaczyć. Nieważne, czy chcemy się z nich oczyścić przed szefem, opinią publiczną, czy ukochaną osobą. A zgodnie z panującym określeniem, że „w każdej plotce jest ziarno prawdy”, łatwiej ludziom uwierzyć w nasze niewłaściwe postępowanie, nawet jeśli to fałsz.
Zastanówmy się więc dobrze, kiedy następnym razem będziemy przekazywać dalej jakieś „rewelacje”, czy nie sprawimy komuś tym przykrości i nie wyrządzimy krzywd, które ciężko potem naprawić!
Agnieszka Witkowska, 31l.
Ten artykuł oraz wiele ciekawych innych przeczytasz w naszym magazynie-miesięczniku TO JA KOBIETA. ZAPRASZAMY!
Bycie kobietą po 30-tce z mojej perspektywy, to jednocześnie piękne, ale i bardzo trudne doświadczenie. Piękne - ponieważ większość z nas ma już w miarę poukładaną sytuację rodzinną, jesteśmy dostatecznie dojrzałe, by prowadzić własny dom, wychowywać dzieci i wiemy już, czego oczekujemy od życia. Jesteśmy też dużo mądrzejsze, inaczej postrzegamy pewne sprawy, zmieniają nam się priorytety, bardziej skupiamy się na potrzebach innych, niż własnych. Mamy też świadomość tego, że jeśli coś nam do tej pory nie wyszło, jeszcze mamy czas, by to naprawić.
Trudne - gdyż musimy pogodzić życie domowe z zawodowym. Do tej pory mogłyśmy głównie poświecić swój czas na pracę, byłyśmy dyspozycyjne, gotowe na każde wezwanie, a wolne chwile przeznaczałyśmy na oddawanie się pasjom, spotkania ze znajomymi, czy odpoczynek. Teraz o moment, kiedy można leniwie posiedzieć w fotelu i nie robić absolutnie nic, nie jest już tak łatwo.
Nie zawsze jednak po urodzeniu dziecka mamy możliwość powrotu do pracy. Przed nami trudny wybór - czy nasze rodzicielstwo ma się ograniczyć do weekendów i przeczytania maluchowi bajki na dobranoc w ciągu tygodnia, czy też chcemy poświecić mu maksimum swego czasu, przynajmniej w pierwszych latach jego życia? Otóż nie zawsze w ogóle dane jest nam podjąć decyzję, czasem po prostu nie ma innego wyjścia. Nie każdy posiada tabun babć i ciotek chętnych do pomocy, o miejscu w żłobku można jedynie pomarzyć, nie stać nas na opiekunkę. Idziemy więc na urlop wychowawczy, a po trzech latach słyszymy, że nie ma już dla nas miejsca w firmie. Pojawia się problem. O dobrą pracę ogólnie jest trudno, a pewne ograniczenia, jak na przykład czas, który możemy na nią przeznaczyć, nie są niestety atutem.
30-tka to również wiek wielu przemyśleń, dopiero teraz zaczynamy rozumieć, ile pracy włożyli nasi rodzice, byśmy wyrośli na wartościowych ludzi. Spostrzegamy, że w niektórych sytuacjach postępujemy tak, jak oni. Dociera do nas, co przeżywali, gdy my byliśmy mali. Teraz my mamy te same obawy oraz chwile radości, musimy decydować o tym, co dobre, a co złe. Bierzemy na swoje barki odpowiedzialność za dobro naszych bliskich.
Zastanawiamy się także nad swoją przyszłością, czy to, co robimy sprawia nam przyjemność? A może popełniłyśmy błąd, wybierając przed laty swój zawód? Zdarza się, że w wieku kilkunastu lat nie mamy jeszcze pomysłu na życie, nie jesteśmy przekonane, jakie są nasze zamiłowania. A może brakowało nam odpowiedniej motywacji, by rozwinąć w sobie możliwości, jakie w nas drzemią. Nie mając wyklarowanej drogi, którą chcemy podążać, myślałyśmy racjonalnie: lepiej uczyć się tego, co kiedyś zapewni nam byt. Z czasem jednak przekonujemy się, że z pracy chciałybyśmy czerpać coś więcej, niż tylko korzyści materialne. Bo jak może dać nam szczęście coś, z czego nie mamy satysfakcji. Wówczas nachodzi nas refleksja, gdybym zrobiła inaczej, może jakby ktoś mi podpowiedział, że w czymś jestem dobra, żebym to rozwijała, moje życie nie tak by wyglądało. Czasem naprawdę brakuje niewiele, czyjejś życzliwości, dobrej rady, kiedy wątpimy w siebie, by iść we właściwym kierunku. Ale zdać sobie z tego sprawę, kiedy nie jest jeszcze za późno, to już połowa sukcesu.
Zaczynamy także postrzegać inaczej nasz wygląd, zauważamy zmiany, jakie w nas zachodzą. Wychwytujemy nieznaczne zmarszczki, pierwszy siwy włos, nabieramy bardziej kobiecych kształtów. Przy zakupach w drogerii zwracamy uwagę na kosmetyki ujędrniające i stosowne kremy do twarzy, nawet, jeśli jeszcze nie ma powodu do niepokoju. Myślimy, że może to dobry moment, by wreszcie się zmobilizować i zadbać o naszą figurę. Lubimy nosić krótkie spódniczki, ale nie przeszkadza nam również bardziej elegancki strój, w którym czujemy się poważniej. Opisane przeze mnie dylematy dotyczą głównie mojej osoby. Być może każda trzydziestolatka przeżywa ten czas zupełnie inaczej , ma inne problemy, bo przecież ludziom przytrafiają się najróżniejsze historie. Ja jestem dumna z mojego wieku, to, co już przeszłam, wzmocniło mnie oraz dostarczyło pewnej wiedzy o życiu. Wiem też, że jeśli cokolwiek do tej pory przegapiłam, lub nie wyszło tak, jak teraz bym tego oczekiwała, zawsze jest szansa, by to zmienić. I mam zamiar wykorzystać każdą, która przede mną stanie. A Wy?
Agnieszka Witkowska,31l.
Ten artykuł oraz wiele ciekawych innych przeczytasz w naszym magazynie-miesięczniku TO JA KOBIETA. ZAPRASZAMY!
Każdego roku 31 maja obchodzony jest Światowy Dzień bez Papierosa. Większość palaczy pewnie nawet o tym nie wiedziało, chyba że przerzucając przypadkiem kanały w tv, albo strony w internecie wiadomość ta do nich dotarła.
Zapewne fakt ten nie wywarł specjalnego wrażenia, w końcu po co na siłę powstrzymywać się od palenia jednego dnia, skoro nazajutrz pobiegnie się do kiosku po nową paczkę.
Ale nie o to w tym chodzi. Tego dnia odbywa się wiele manifestacji, mających na celu uświadomić ludziom, jakie zagrożenia niesie ze sobą ten okropny nałóg dla nas i naszych bliskich. Naszą dość dziwną cechą jest to, że nie dostrzegamy problemów, dopóki nie dotkną nas bezpośrednio. Dopiero jak przydarzy się coś złego nam lub komuś z rodziny, czy znajomych, nagle opadają nam klapki z oczu.
A prawda jest taka, że zwykle najgroźniejsze jest to, czego nie widzimy. Może gdyby każda paląca osoba obejrzała, w jakim stanie są jej płuca i doznała wstrząsu, zastanowiłaby się, jaki jest sens zatruwać swój organizm.
Niestety ze szponów tego nałogu niełatwo się wyrwać. Niektórzy nawet nie widzą takiej potrzeby, bo wydaje im się, że póki dobrze się czują, nic złego się nie dzieje. Nikotyna jednak nie działa gwałtownie, ale konsekwentnie. Zawarte w niej substancje przepuszczają do serca coraz mniej tlenu, osłabiają je i za jakiś czas nie będzie już w stanie pracować. Poza tym, jak wiadomo, tytoń jest produktem powodującym nowotwory złośliwe, o czym uczą się nawet dzieci w szkołach.
Statystyki są zatrważające. W Polsce z powodu chorób spowodowanych paleniem papierosów umiera ok 70 tysięcy osób. Dlaczego zatem, mimo tylu ostrzeżeń, umieszczanych również na opakowaniach z tym podstępnym złodziejem życia, nadal decydujemy się palić? Zwykle zaczyna się niewinnie i niestety najczęściej w wieku kilkunastu lat. Młodzi ludzie, chcący poczuć się doroślej, sięgają po pierwszego papierosa, żeby zobaczyć, jak to jest. Zaczynają się imprezy, więc głupio wśród rówieśników uchodzić za mięczaka. Czasem jest to rodzaj buntu. Rodzice czepiają się byle czego, zła ocena za sprawdzian w szkole, nauczyciel się uwziął, więc trzeba jakoś odreagować. Po pewnym czasie owy “manifest dorosłości” zupełnie niepostrzeżenie przeradza się w silne uzależnienie, z którym trudno potem sobie poradzić.
Sławek, lat 30 „Pochodzę z małej miejscowości, w wieku 15 lat poszedłem do szkoły z internatem. Z dala od domowej kontroli poczułem się panem samego siebie. Wychowawcy głównie zajmowali się sprawdzaniem, czy jesteśmy w pokojach o wyznaczonych godzinach, nie pilnowali nas w czasie wolnym, więc mogliśmy posmakować różnych używek, wypić piwko po kryjomu, zapalić. Pierwszego papierosa podwędziłem starszym kolegom, spaliłem go w samotności. Nie umiałem się zaciągać, ale później kumpel nauczył mnie, jak to robić. Strasznie się cieszyłem, zupełnie jakbym opanował jakąś naprawdę ważną umiejętność, miałem się za lepszego od innych. Palę do tej pory, dziś nie wyobrażam sobie inaczej zacząć dzień.”
Jeżeli jakimś cudem uda się nam uniknąć przygody z paleniem na etapie życia nastolatka, kolejna pokusa czyha, gdy podejmujemy pracę. Kiedy kilka osób wychodzi w przerwie na “dymka”, nie chcemy czuć się gorsi. Chcemy należeć do elity, integrować się ze wszystkimi, dlatego zamiast siedzieć samemu i przeżuwać bułkę przez kwadrans wybieramy towarzystwo palaczy, bo tam można posłuchać najświeższych ploteczek i wspólnie ponarzekać na przełożonego.
Obecnie większość pracodawców sprzeciwia się tym słynnym spotkankom w przerwie od pracy i coraz częściej ubiegając się o zatrudnienie w ogłoszeniach znajdujemy dopisek “osoba niepaląca”.
Bywa też tak, że ludzie w średnim wieku czasami szukają w paleniu odskoczni od kłopotów. Pragną się w jakiś sposób odstresować, gdy coś ich przerasta.
Alicja, lat 35 “ Zaczęło się, gdy byłam w chwilowym dołku. W pracy ciągły stres przed zwolnieniami, wiecznie niezadowolony szef, po powrocie do domu nie mogłam patrzeć na bałagan, który mimo wiecznego sprzątania wracał po chwili, niczym bumerang za sprawą trójki dzieci. Do tego sprzeczki z mężem, pretensje, brak czasu dla siebie. Paląc papierosa, odnajdując moment spokoju, czułam się zrelaksowana. Nie chciałam z tego rezygnować, nawet gdy pogorszyło się moje samopoczucie. Nie raz miałam straszne mdłości, ale nie mogłam przestać, głód był coraz silniejszy. Byłam rozdrażniona, gdy któreś z dzieci chciało coś ode mnie, kiedy ja akurat miałam ochotę sięgnąć po paczkę. Po pewnym czasie zaczęły mi się łamać paznokcie, zżółkły mi zęby, zaczęło kłuć serce. Parę razy próbowałam rzucić, ale bez skutku. Kolejna kłótnia, zły humor wystarczyły, by pobiec do sklepu z obietnicą, że to już ostatni raz, że więcej ich nie kupię. Aż do następnego załamania. Otrząsnęłam się dopiero wtedy, gdy moja 5-letnia córka przytulając się do mnie powiedziała “ojej, mamusiu, ale ty śmierdzisz”. Zrobiło mi się strasznie głupio. Postanowiłam, że zerwę raz na zawsze z tym obrzydliwym przyzwyczajeniem, by moje dzieci nie musiały się nigdy za mnie wstydzić. Nie palę już od roku i wcale nie mam na to już ochoty”
Jest jeszcze bardzo ważna rzecz, do której zwykle nie przywiązujemy uwagi. Dym tytoniowy nie tylko sieje spustoszenie w osobie, która go bezpośrednio wdycha, ale na jego negatywne skutki narażony jest każdy, kto przebywa w pobliżu osoby palącej. To tzw. “bierni palacze”, mogący nie z własnej winy cierpieć na różnego rodzaju infekcje, choroby serca oraz zaostrzenie objawów astmy, czy alergii.
Jak zatem rozstać się z tym wyniszczającym życie nałogiem? Każdy, kto choć raz próbował się od niego uwolnić wie, że to niezwykle trudne zadanie. Potrzeba niesamowitego samozaparcia, by w chwili słabości nie dać się złamać. Błędnym założeniem jest, by wyznaczyć sobie jakiś konkretny dzień np. urodziny, imieniny, czy Nowy Rok, żeby rzucić palenie. Pewnie i tak przełożymy tę datę na inną okazję, bo stwierdzimy, że przecież nic się nie stanie, jak poczekamy jeszcze z miesiąc. Jeśli naprawdę chcemy rzucić, zróbmy to zaraz, dziś! Dla naszego organizmu każda chwila się liczy.
Zauważmy, że najczęściej palimy w pewnych określonych miejscach, lub sytuacjach. Postarajmy się ich unikać. Idziesz do koleżanki, bo wiesz, że przy kawce zawsze częstuje cię “fajeczką?” Zaproś ją do siebie i uprzedź, że w twoim domu się nie pali, lub umów się w miejscu publicznym, gdzie palenie jest to zakazane.
Skrywasz się za krzakiem niedaleko przystanku kopcąc ćmika, bo nudzi ci się czekając na autobus? Wybierz inną formę powrotu do domu. Zamów taksówkę i nie zrażaj się, że stracisz za dużo kasy na przejazd, bo na papierosy z pewnością wydajesz więcej.
A jeśli mowa o pieniądzach, również one mogą być silną motywacją. Rachunek jest bardzo prosty. Palicie z mężem po paczce dziennie każdy? Więc przez rok ponad 7 tysięcy puszczacie z dymem. Za taką kwotę można kupić wcale nienajgorszy używany samochód, lub zafundować sobie wakacje w ciepłym kraju. Chyba brzmi bardziej zachęcająco, niż góra petów i popiołu. W tej ciężkiej batalii walki z nałogiem pomocne mogą być też środki antynikotynowe, dostępne w aptekach, jak również grupy wsparcia. Ale to wszystko na nic się nie zda, jeśli nie uświadomimy sobie powagi problemu. Tak jak w przypadku alkoholika, który do końca życia nie może wypić już ani jednego kieliszka, tak w przypadku palacza, nie powinien on już wypalić ani jednego papierosa więcej, w przeciwnym razie wróci do punktu wyjścia.
Pocieszające jest to, że osoby, którym się ta trudna sztuka udała zgodnie twierdzą, że najgorszy jest pierwszy tydzień, góra dwa, potem papierosy już nie smakują tak dobrze, tak jak kiedyś. Ale i tak do sukcesu prowadzi jedynie konsekwencja. Nasz organizm jest na tyle łaskawy, że powoli regeneruje się w nim wszystko, co zostało zniszczone przez tą truciznę. Na efekty trzeba jednak czekać.
Ryzyko zachorowania na raka płuc zmniejszy się do poziomu osoby niepalącej dopiero po 15 latach. Pytanie tylko, kto tego dożyje...
Agnieszka Witkowska,31l.
Ten artykuł oraz wiele ciekawych innych przeczytasz w naszym magazynie-miesięczniku TO JA KOBIETA. ZAPRASZAMY!