Anna German - najjaśniejsze słońce polskiej estrady
- Napisane przez Magdalena Sobczak
- wielkość czcionki zmniejsz czcionkę powiększ czcionkę
Talent jest jak pstryczek lampy, który pomimo rozleniwienia na kanapie musimy włączyć by cokolwiek zauważyć.
Tak trudno opisać kobietę, której nie sposób ująć w kilku słowach. Wypowiedzi przyjaciół, znajomych, bliskich i dalszych współtowarzyszy życia Anny German, zawarte w książce Marioli Pryzwan pt: „Wspomnienia o Annie German”, pozwoliły mi wysnuć jeden prosty, ale najistotniejszy wniosek, że czasem słowa, nawet te najpiękniej ubrane, nie są w stanie odzwierciedlić uczuć, sympatii wobec drugiego człowieka.
Przeczytawszy książkę, pomimo jej wyjątkowości nadal odczuwam niedosyt. Ma jednak on wymiar tęsknoty, że moje życie choć dopiero rozkwitające, zaistniało na tyle późno iż nie dane było mi doświadczać wzruszeń i przyjemności jakie dostarczał widok pięknej piosenkarki pojawiającej się na scenie. Być może wtedy, tak jak wszystkim współtwórcom zbioru wspomnień, w pewnym momencie zabrakłoby „kwiecistych”, wręcz „złotych” słów, by opisać moment spotkania.
Ale pośród całego zachwytu, pojawia się także smutna chwila prawdy, której nie potrafię zbagatelizować, ponieważ dotyczy nas wszystkich. Przykrym, wręcz uderzającym faktem, jest to jak mało polskich serc, pamięta dziś o Pani Annie.
Choć jej anielski głos i wdzięk oczarował trzy kontynenty, największą popularność zdobyła w ZSRR. Jako poliglotka, władająca siedmioma językami świata, zachwycała nie tylko płynną mową w języku rosyjskim, ale przede wszystkim stała się matką odnowicielską, przywołującą zapomniane melodie Rosji.
Istnieją jednak pytania, wprawdzie pozostające już bez odpowiedzi, lecz ciągle nurtujące. Czy gdyby było mi dane, żyć w czasach twórczości German, miałabym szansę ujrzeć ją na wielu Polskich estradach? I właściwie dlaczego sukcesy Pani Anny w Rosji zostały tak negatywnie odczytane przez Polskie media? Potrafiliśmy wybaczyć karierę w ZSRR Trubadurom, lecz utalentowaną Annę German, odrzuciliśmy jak gdyby stanowiła już nie pasujący element w Polskiej piosence. Przeciwnie, to właśnie ona, nadała utworom liryczny sens, wytwornie ubierając je w słowa pełne wartości.
W Rosji, niemal zawsze witano artystkę bukietami kwiatów i transparentami, głośno skandując na jej widok. Podczas występów piosenkarki za wschodnią granicą, sale koncertowe pękały w szwach, a łzy wzruszenia tysięcy ludzi były dla Pani Anny największym z możliwych podziękowań.
Choć Anny German nie ma wśród nas już ponad 30 lat, do dziś w rosyjskich sercach pozostało niezmienne uwielbienie dla jej twórczości i wdzięku.
Zdrowy rozsądek towarzyszył Annie German od samego początku. Kochała śpiewać, lecz początkowo nie zdawała sobie sprawy, że to jak śpiewa, jest czymś w rodzaju hipnozy, której słuchacze są nieświadomie poddawani.
Studiowała Geologie na Uniwersytecie Śląskim we Wrocławiu. Pomimo odmiennych zainteresowań, była świadoma, że tylko dobry zawód zapewni jej w przyszłości byt. Jako młoda, zdolna studentka uświetniała swoim głosem wiele uroczystości akademickich i spotkań w Instytucie Geologii. Jej nieprzeciętny głos od 1960 roku, a więc pierwszych występów na deskach teatru studenckiego Bogusława Litwińca, zdumiewał i przyciągał widzów zauroczonych jej skromną, a zarazem pełną uroku osobą. Wkrótce też zajaśniały światła jupiterów i w pięknej, długiej sukience Anna German jawiła się publiczności śpiewając lirycznym głosem, utwór „Tak mi źle” podczas Festiwalu Piosenki w Sopocie. Potem były już słynne „Tańczące Eurydyki”, „Zakwitnę różą” i stypendium we Włoszech, gdzie jako pierwsza cudzoziemka miała zaszczyt wystąpić, na Festiwalu w San Remo, a następnie na Festiwalu Piosenki Neapolitańskiej.
Była gwiazdą, jednak wyzbytą z gwiazdorskich zwyczajów podawania swojego życia na tacy. Nie lubiła czytać recenzji z odbytych koncertów, uważała je za przesycone, choć publiczność wrzała, na jej widok. Gdy wychodziła na estradę zwykle jej twarz kryła niewielka ilość makijażu, bo Anna German ceniła naturalność, a za naturalność cenili ją widzowie.
Jej długie blond włosy, przy 180 centymetrach wzrostu, czyniły z piosenkarki najwyższego anioła z niebiańskich zastępów. Nic dziwnego, że jej miła aparycja wyzwalała tak dużo emocji. Była platoniczną miłością wielu mężczyzn, a dla matek stanowiła wzór dobroci, czystości słowa, które wypowiadała prawie w ciszy.
Czasy PRL-u sprawiły, że artystka sama przygotowywała garderobę na swoje występy. Zazwyczaj każda z sukni była dopasowana do nastroju i tonacji piosenki. Dlatego podczas jednego z nagrań w studiu muzycznym, Pani Anna niezadowolona ze swojego wykonania, postanowiła zaśpiewać utwór w innej sukience. I rzeczywiście, zmiana koloru, być może kroju, pozwoliły piosenkarce wytworzyć odpowiednią aurę na tyle, że kolejne nagrania były już takie jak chciała.
Cechowała ją skromność, nieśmiałość, ale i towarzyskość. Podczas podróży rzadko komu udawało się namówić artystkę na wspólną kolację w hotelowej restauracji. Natomiast doskonale odnajdywała się w otoczeniu bliskich osób, dla których mogła przyrządzić obiad lub w przygotować kanapki z czosnkiem.
Anna German potrafiła dotrzeć nawet do skamieniałych serc więźniów, którzy płakali wsłuchani w jej utwory. W zbiorze wspomnień Marioli Pryzwan, Janusz Ossowski tak opisuje swoje spostrzeżenie na ten temat: „Wzruszający to był widok, kiedy przestępcy ulegli czarowi jej głosu”.
Chwile szczęścia, występów, gromkich braw koncertowych przerwał tragiczny wypadek Anny German, na Autostradzie Słońca we Włoszech. Stan piosenkarki był na tyle poważny, że gdy przywieziono artystkę do Polski, jej promyk nagle przygasł i tylko najbliżsi wierzyli, że jeszcze Pani Anna powróci na scenę. Przez lata rekonwalescencji pojawiło się mnóstwo łez i cierpienia. Artyści w trosce o zdrowie piosenkarki zorganizowali koncerty, z których fundusze miały trafić do Kasy Pomocy Koleżeńskiej, a stamtąd wspomóc dalsze leczenie Anny German.
W końcu powróciła, niepewnym krokiem, ale sercem pełnym miłości. Po raz pierwszy na dużą skalę, artystka zaśpiewała w Sali Kongresowej w styczniu 1970 roku z okazji 25 rocznicy wyzwolenia Warszawy. Wtedy też na nowo uwierzyła, że mimo ciężaru traumatycznych wydarzeń, lekka, subtelna piosenka nadal jest jej przeznaczona. Jednak smutek odcisnął swe piętno na dalszej twórczości piosenkarki, a odzwierciedleniem jest „Człowieczy los”, który choć ujmuje i wzrusza, pokazuje nam, jak kruche jest życie ludzkie.
Bez wątpienia największym szczęściem Anny German poza estradą, był syn i mąż. To właśnie Zbigniew Tucholski, był najwierniejszym współtowarzyszem artystki w trudnych, życiowych zakrętach. Widział jej każdą sferę życia, towarzyszył piosenkarce podczas kilkugodzinnych prób w studiu, i z podziwem przyglądał się jak komponuje niespełna sił przykuta do łóżka.
Mimo braku wykształcenia muzycznego Anna German miała absolutny słuch. Swoje pomysły nagrywała na kasetę i przekazywała kolegom muzykom, którzy zapisywali melodię nutowo. „Stienkę Razina”, która była typową pieśnią rosyjską, przeznaczoną dla głosu męskiego, artystka nagrała w metrum na cztery czwarte, jednocześnie nadając utworowi ciekawsze brzmienie na tyle, że gdy odsłuchano melodii, wydawało się, że utwór był tak skomponowany od zawsze. Jednakże najistotniejszą częścią piosenki dla Pani Anny, była jej wartość literacka. Koncentrowała się na pisaniu o miłości, bowiem we wszystkim co robiła, kierowała się uczuciami. Ciepłe słowa koiły publiczność, uspokajały i dawały nadzieję, choć artystka śpiewała: „na dzień szczęśliwy nie czekaj”, co w prosty sposób wyrażało: ceń życie, kochaj ludzi tu i teraz.
Anna German odeszła do zastępów anielskich 26 sierpnia 1982 roku, po długiej walce z nowotworem kości. Pozostawiła po sobie niezapomniany zbiór przepięknych utworów lirycznych, które nie tylko cudownie się słucha, ale i czyta.
W jej przypadku, nie sprawdza się powiedzenie: „nie ma ludzi niezastąpionych”, była jedyną, tak dostojną Damą Polskiej Piosenki, najjaśniejszym słońcem estrady.
Magdalena Sobczak
Komentarze
Serdecznie dziękuję!:D
Gratuluje kolejnego niebanalnego wyboru. Artykuł, jak zawsze, na wysokim poziomie. Czekam z niecierpliwością na kolejny!